Nasze zaręczyny nie były szczytem romantyzmu, ani wielkim zaskoczeniem dla nas samych.
Zanim zaczęliśmy się spotykać na gruncie prywatnym, znaliśmy się już jakiś czas. Pamiętam doskonale nasza pierwszą randkę w jednym z poznańskich kin. Nie w multipleksie, ale w kinie Rialto, takim prawdziwym kinie z klimatem, bez coli i zapachu popcornu. Nie byliśmy nawet na filmie. Poszliśmy na pokaz zdjęć z wyprawy w Himalaje.
Zaręczyliśmy się jakieś osiem miesięcy później. Tak po prostu. Często rozmawialiśmy o przyszłości, o ewentualnym ślubie i zakładaniu rodziny. Wiedziałam, kiedy Damian kupił pierścionek. Za to zupełnie zaskoczył mnie moment, w którym go dostałam.
Był wrzesień 2008 roku, właśnie wróciłam z Turcji. Byliśmy u moich rodziców i zrobiliśmy sobie degustację tureckich likierów. Atmosfera była wesoła, chociaż pomieszczenie wyglądało jak po wybuchu bomby atomowej, bo akurat był środek remontu całego domu. W kuchni, gdzie siedzieliśmy nie było podłogi, na ścianach były pozostałości po skuwaniu starych płytek, zamiast stołu była stara kuchenna szafka i wielka decha położona na niej służyła za blat. Kuchenki wcale nie było. Właściwie prócz tej szafki i kilku krzeseł, to nic w kuchni nie było.
Nagle podczas śmiechów i rozmów mój tata wyskoczył z dość sporą skrzynką na narzędzia i zaczął się chwalić jaką sobie kupił wkrętarkę, czy inne ustrojstwo. Nie omieszkałam wpisać się w tok rozmowy i pokazałam jaki sweter kupiłam, a na to mój mąż stwierdził, że on tez coś kupił i wyciągnął TEN pierścionek z kieszeni. Tak po prostu. I zapytał, czy zostanę jego zoną. Dosłownie czułam, jak rumieniec zalewa mi twarz. Oczywiście odpowiedziałam „tak”.
Ślub nastąpił tak samo szybko jak zaręczyny, bo kolejne dziesięć miesięcy później. Było mniej spontanicznie, bo jednak poważnie podeszliśmy do organizacji, zrobiliśmy listę tego, co chcemy w tym dniu i czego nie chcemy. Wszystko odbyło się tak, jak zaplanowaliśmy.
Dzisiaj śmieję się na samą myśl o naszych zaręczynach, gdy pomyślę w jakich warunkach się odbyły i ile to wszystko ma wspólnego z romantycznym spacerem, tudzież kolacją w drogiej restauracji. Nigdy nie miałam konkretnego marzenia dotyczącego tej chwili, jednak nigdy się nie spodziewałam, nie mogłam przypuszczać, że to odbędzie się w taki sposób. Życie zaskakuje, my mamy co opowiadać, a słuchacze często w pierwszej chwili myślą, że nasza opowieść jest żartem.
Dziękujemy Ani za opowiedzenie niespotykanej historii jej zaręczyn i zachęcamy do odwiedzania bloga, którego prowadzi Anjanka.
To jest post z cyklu „Mocne zaręczyny”. Jeśli chcesz opowiedzieć nam swoją historię napisz do nas na adres blog@mocem.pl.
Nie musisz być bloggerem, nie musisz mieć talentu pisarskiego! Liczy się Wasza opowieść.
Chcemy usłyszeć każdą – tą rodem z romantycznego filmu, albo z komedii albo zwyczajną, wyjętą ze środka codzienności.