Każdy ma swoją definicję miłości. Zmieniamy ją z każdym mijającym rokiem. Kolejna sympatia, nowe wspomnienia, symbole. Wszystko łączy się w całość, która wciąż ewoluuje. Jako nastolatkowie nie wierzymy dorosłym, a świeżo po ślubie nie chcemy dopuścić do siebie myśli o przyzwyczajeniu i rutynie. Później przychodzą nowe doświadczenia, sytuacje, które niesie los i ludzie i redefiniujemy nasze podejście do miłości. Rozszerzamy jej zakres lub drastycznie zawężamy. Określamy konkretne zachowania lub kreślimy jedynie ogólny rys, który zawiera w sobie wszystko.
Moja miłość też się zmieniała. Zmienia się wciąż. Ciągle odkrywam jej nowe zakamarki. Odrzucam kawałki układanki, które pasowały jedynie pozornie, w specyficznym świetle i przy konkretnych założeniach. Utwierdzam się w rdzeniu mojej definicji, która do końca wcale nie jest moja. Poskładałam ją z wypowiedzi różnych mądrych ludzi, z ich książek, konferencji czy zwyczajnych rozmów przy herbacie i codziennych kanapkach. Trochę tej miłości wyniosłam z domu, odrobinę wykopałam sobie sama z środka mnie, część znajduję pośród ludzi, których spotykam.
Nie mylę miłości z zakochaniem. Do bólu nie mylę. Kiedy mój mąż powiedział mi pierwszy raz, że mnie kocha, usłyszał bardzo mało romantyczną odpowiedź, której z pewnością się nie spodziewał. Powiedziałam: „Ty mnie nie kochasz, Ty po prostu jesteś zakochany”. Też byłam. Po uszy. I wciąż jestem, chociaż już zupełnie inaczej. I tak mówiliśmy sobie „kocham Cię” aż w końcu zaczęliśmy naprawdę się kochać. Nie wiem, kiedy. Myślę, że nie można tego dokładnie określić. Zakochanie przechodzi w miłość płynnie albo w ogóle. Tak sądzę.
Zakochanie jest wspaniałym uczuciem. Mieszanką hormonów i emocji. A miłość? Miłość uczuciem nie jest. Ani emocją, ani żadną chemią. Tego jestem pewna.
Oto dowód. Emocje są ulotne. Zmieniają się, są powodowane różnymi czynnikami. Jedne z nich możemy opanować albo nawet wywołać, inne są zupełnie od nas niezależne. Emocje się czuje, jeśli są. W trakcie ślubu ślubuje się (lub przyrzeka podczas ślubu cywilnego) miłość aż do śmierci. Gdyby była to tylko emocja lub uczucie, przysięga małżeńska nie miałaby racji bytu. Przecież nie możemy komuś obiecywać na całe życie czegoś, za co nie możemy wziąć odpowiedzialności, czego nie możemy być pewni, co może sobie po prostu minąć. Wtedy przysięga mogłaby brzmieć „ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską dopóki nie przestanę Cię kochać”. A później małżeństwo samoistnie powinno być nie ważne. Bzdura jakich mało.
Co to jest miłość w takim razie, skoro nie uczucie? Miłość to jest decyzja. Świadoma i dobrowolna. Podejmowana zazwyczaj w trakcie zakochania, ale nie zmniejsza to jej rangi. Miłość to decyzja, że ja Cię kocham, choćby nie wiem, co. Znam Cię, zdaję sobie sprawę z Twoich wad i zalet i chcę Cię kochać takiego, jakim jesteś. Decyzja ta nie może mieć żadnych założeń. Nie można powiedzieć, że będę Cię kochać, dopóki będziesz dobrze zarabiał, jeśli nie przytyjesz więcej niż 3 kg, o ile zrobisz w końcu prawo jazdy. Miłość to akceptowanie drugiej osoby w 100% bez żadnych „jeśli, o ile, kiedy, dopóki” itd.
Miłość to decyzja, że ja Cię kocham. Co znaczy kochać? Być odpowiedzialnym za drugą osobę i chcieć przede wszystkim jej dobra. Jej dobra ponad moje dobro. Kochać to zapomnieć o sobie i być darem dla drugiej osoby. Kochać to dbać, słuchać, wspierać. Kochać to być dla niej lub dla niego zawsze.
Uczucia to część miłości. Pomagają kochać i troszczyć się o drugą osobę, ale nie są niezbędne. Dziadkowie po kilkudziesięciu latach małżeństwa mogą już nie czuć motylków w brzuchu, zazdrości o każde spojrzenie czy dreszczyku emocji przy każdym złapaniu za rękę, ale to nie przeszkadza im kochać się ponad życie. Mogą po prostu spędzać ze sobą każdy dzień i to może być ich miłość. Prosta i zwyczajna, bez fajerwerków.
Złość i gniew też mogą być składową miłości. Na pozór sprzeczne pojęcie mogą się zazębiać. Złość do drugiej osoby nie oznacza, że jej nie kochamy. Przyzwyczajenie i nuda w związku też nie świadczy o końcu miłości. Może Ci przestać zależeć, tak po ludzku, normalnie, uczuciowo możesz nic nie czuć, ale podjąwszy decyzję o kochaniu drugiej osoby, możesz ją wciąż kochać w codziennej trosce. Możesz nie czuć podniecenia przy niej, możesz być zauroczony kimś innym, ale to nie oznacza, że przestałeś kochać. O ile wciąż chcesz kochać. Poczuć coś to jedno, a ulec emocjom to druga, zupełnie inna kwestia.
Wierzę, że moja definicja miłości będzie wciąż rozbudowywana i umacniana. Mam dziecięcą, naiwną nadzieję, że będę wierna mojej Miłości. Piszę, że „dziecięcą i naiwną” nie dlatego, że w nią nie wierzę, ale dlatego, że wierzę jej całą sobą. Postanowiłam kochać mojego Męża i postanawiam to wciąż na nowo, utwierdzając się w tym każdego dnia. I nigdy nie chcę przestać. Choćby nie wiem, co się działo, nie chcę przestać. I mam nadzieję, że to wystarczy. Chęć kochania do końca.
Miłość nigdy nie przemija. Ta prawdziwa i idealna. Ale ludzie nie są idealni. Nieskończenie kocha tylko Bóg. A my, malutcy tego świata, staramy się, chcemy i upadamy. Myślę, że można kochać i przestać. Takie rzeczy się zdarzają. Nie są fajne, nie są dobre, ale się dzieją. Chyba lepiej kochać i przestać (chociaż nie mieści mi się to w głowie), niż kochać, a potem uświadomić sobie, że w sumie nigdy się nie kochało. Straszne. Dla obu stron na pewno.
Można też kochać kogoś, z kim wiązało się nadzieje na przyszłość i być odrzuconym. Kocha się jeszcze długo, ale to mija. I czy to znaczy, że to nie była miłość? Może inna, może niepełna, może nieidealna, ale jednak.
A czym dla Ciebie jest miłość? Czy ktoś się ze mną w ogóle zgadza, czy jestem ostatnią naiwną istotą na tej ziemi?