„Gdzie będziemy mieszkać po ślubie?” – to pytanie muszą sobie zadać wszyscy Narzeczeni. Wiele par przez brak własnego lokum (lub środków na wynajem) odsuwa temat założenia rodziny. Łatwo nie jest. Mieszkania są drogie, praca na początku nie pozwala na duży kredyt przez wysokość pensji lub rodzaj umowy. Własne gniazdko w prezencie od rodziców? Mało jest tych szczęśliwców. W realnych warunkach wystarczająco dobrze jest, gdy rodzice pomogą finansowo przy organizacji ślubu i wesela. Wynajem? Jest to chyba najczęściej wybierana opcja przez młode małżeństwa. Chociaż opłaty mogą być podobne jak przy kredycie, wynajem jest łatwiejszy do zorganizowania na już, bez konieczności znalezienia „idealnego” mieszkania w jak najniższej cenie, ewentualnego wyremontowania i umeblowania go. Szczególnie, że na początku może nas nie być stać na takie lokum, które uznalibyśmy za docelowe dla naszej rodziny.
W obliczu powyższych problemów i dylematów niektórym przychodzi do głowy jeszcze jedna możliwość do rozważenia: mieszkanie z rodzicami (o ile oczywiście mają odpowiednie warunki ku temu). Zazwyczaj ma być to tymczasowe, do momentu aż znajdziemy coś swojego lub po prostu będzie nas na to stać. Wspólne mieszkanie z rodzicami (czyli z teściami jednego z małżonków) tworzy wiele pytań i wątpliwości. Ma plusy, ale i wiele minusów.
Powstaje zatem pytanie: mieszkać z rodzicami przez jakiś czas czy od początku walczyć o własny kąt?
Od początku trzeba walczyć o swoje miejsce na ziemi. Choćby nie wiem co. Choćby nie wiem, jak miałoby być małe. „Ciasne, ale własne” – jak to mówią. Albo własne wynajmowane. Byle byśmy byli na swoim od pierwszych dni małżeństwa. Żadnego mieszkania z rodzicami czy kimkolwiek innym. Młode małżeństwo musi mieć własną przestrzeń. Taką w 100% własną. Bez oceniających spojrzeń, super dobrych porad, magicznie sprzątających się brudnych naczyń (które potem zamieniają się w wypominane umyte talerze i kubki), bez gotowych posiłków podanych w restauracji „U mamy”. Bez dodatkowych par oczu, które za dużo mogą zobaczyć, bez dodatkowych par uszu, które za dużo mogą usłyszeć. I to „za dużo” ma bardzo wiele znaczeń, dla każdego młodego małżeństwa i dla każdych rodziców może znaczyć coś innego i dotyczyć zupełnie różnych dziedzin życia.
Mieszkanie, w którym mieszkamy sami, to miejsce pierwszych kłótni o przysłowiowe skarpetki i ustalania własnych reguł, często zupełnie innych niż w naszych domach rodzinnych. Młodzi muszą mieć czas dla siebie na przysłowiowe „docieranie się”, które dla mnie nie jest serią sprzeczek o podstawowe rzeczy, ale wypracowaniem własnego stylu życia. Sposobu zarządzania pieniędzmi, czasem, przestrzenią domową i obowiązkami. Nie ma jednego właściwego modelu. Tym bardziej, że dzisiejsi młodzi małżonkowie żyją inaczej niż ich rodzice, co nie zawsze spotyka się z aprobatą.
Mieszkając samemu, nie musimy na każdym kroku podkreślać autonomii jako nowej rodziny i odrębnej komórki społecznej. Trzeba przejmować się tylko własnym zdaniem i tym, co nam odpowiada. Dogadanie męża i żony czasem stwarza wystarczająco dużo problemów, a co dopiero, gdyby głos miały zabrać jeszcze dwie osoby.
„Swoboda życia” – tak można by podsumować mieszkanie we własnych lub wynajmowanych czterech ścianach. Można robić wszystko po swojemu i bez przejmowania się, czy tatusiowi lub mamusi coś się spodoba lub nie. Można chodzić po domu na golasa i uprawiać seks na kuchennym blacie. I nie przejmować się tym, że ktoś nas usłyszy. No chyba, że sąsiedzi. Wolę jednak sąsiadów (chociaż łudzę się, że mamy gruuube ściany) niż rodziców w pokoju obok. Możemy brać wspólny prysznic, nie przejmując się niczym, siedzieć w piżamach do południa i oglądać filmy do rana.
Plusy wspólnego mieszkania? Z pewnością finanse, bo nawet dokładanie się do rachunków to co innego niż płacenie ich w całości. Jednak w taki sposób można się łatwo rozleniwić i przyzwyczaić do tego, ile mamy pieniędzy do rozdysponowania, a później może być trudniej przejść na swoje. Własne rachunki to dobra motywacja do zarabiania pieniędzy.
Teraz możecie się zastanawiać, czy mojej mamie nie będzie przykro jak to przeczyta. W końcu piszę, że nie chcę już z nią mieszkać. Myślę, że moja mama może być z siebie dumna, bo to ona mnie nauczyła tego podejścia. Od kiedy pamiętam, powtarzała mi, że młode małżeństwo powinno mieszkać samo. Dla własnego dobra i dobra rodziców. Młodzi się dogadają, trzeba im tylko na to pozwolić i nie mieszać się do ich życia. Nie chodzi mi o zniknięcie z niego, ale o nie wtrącanie się do spraw domowych, które często są jeszcze na etapie ustalania. A rodzice się przejmują, chcą dobrze, chcą pomóc, a dzieci, które już dziećmi notabene nie są, wcale tej pomocy zazwyczaj nie potrzebują. Jak będą potrzebowali to przyjdą.
Dziękuję Ci, Mamo, że powtarzałaś mi to na tyle często, że nie przeszło mi przez myśl mieszkanie z Tobą na początku małżeństwa. :) Mam nadzieję, że będę potrafiła też tak wychować nasze dzieci i nie ogarnie mnie niepowstrzymana chęć zatrzymania ich na zawsze w naszym domu. Dziękuję za swobodę.
My zaliczamy się do szczęśliwców, którzy od początku mieli swoje cztery ściany. Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu po mojej babci, w którym mieszkałam przed ślubem cztery lata. Myślę, że gdyby nie to, decyzja o ślubie mogłaby się przesunąć. Osobiście nie wyobrażam sobie póki co mieszkania z rodzicami. Nie chodzi o to, że ich nie lubię, ale o naszą niezależność, którą ogromnie sobie cenię. Niezależność i swobodę małżeńskiego pożycia (emocjonalnego, kuchennego, intymnego i każdego innego).
Oczywiście są przypadki, kiedy takie rozwiązania uważam za dobre lub jedyne możliwe. Nie mówię też, że małżeństwa mieszkające z rodzicami są złe czy źle robią. Wszystko zależy od wielu rzeczy, jednak mieszkać samemu jest po prostu łatwiej. Chociaż z pewnością rodzice są nieocenioną pomocą w opiece nad dziećmi swoich dzieci i wygodnie jest, kiedy pomoc jest zawsze pod ręką. :)
Co myślicie o mieszkaniu z rodzicami? Jak u Was wyglądały początki małżeństwa?