Przyzwyczailiśmy się do dań papierka – 5 minut i gotowe! Zagotuj wodę, zalej magiczny proszek i voilà! Zupa, kisiel,a nawet muffin w kubku. Zawsze jedno – porcja tylko dla mnie. Do fast fooda wchodzisz i masz obiad w chwilę. W marketach jest coraz więcej gotowców. Fajnie, bo czasem się przydają i nie raz uratowały nam życie, ale przyzwyczajają nas do natychmiastowości. Wszystko na już, na teraz, od razu. Nie umiemy czekać, a związek, praca i dziecko nie są instant. Nie wystarczy zagotować wody w czajniku i zalać…
Przyzwyczailiśmy się, że wszystko możemy mieć tu i teraz
I o ile jedzenie owszem, możemy mieć (jego jakość to inna sprawa), tak to, co najważniejsze nie robi się w 5 minut.
Związki nie są od razu idealne. Ludzie też nie. I nigdy nie będą (ani te pierwsze, ani ci drudzy). Wyobrażenie o partnerze doskonałym i trzymanie się go są bardzo zgubne. No bo jeśli między Wami iskrzy, wciąż o sobie myślicie i nie możecie doczekać się spotkania, to jakie znaczenie ma to, że ona ma brzydkie stopy a on nie wykonuje wymarzonego przez Ciebie zawodu? To naprawdę nie jest problem. To, co nam się na początku nie do końca podoba, później może się okazać niemal ukochaną cechą. Bardzo trudno znaleźć człowieka pasującego 1:1 do naszych kanonów piękna.
Z ideałami jest taki problem, że też się zmieniają
Bycie idealnie piękną zewnętrznie osobą jest tymczasowe. I nie chodzi mi tylko o starość, która zmienia nasze ciała. Niektórzy przecież pięknie się starzeją! Mam na myśli wszelkie wypadki i choroby – sytuacje, których nie da się przewidzieć. Ale też te, na które mamy wpływ, ale jednak się dzieją. Weźmy na przykład kwestię wagi. Niejedna dziewczyna o nienagannej figurze z wiekiem staje się kobietą o pełniejszych kształtach. I nie dlatego, że się jakoś bardzo zaniedbała albo je same świństwa, ale po prostu zmienił się jej metabolizm, styl życia i wiele innych czynników mających na to wpływ. Idealni są ludzie nieidealni.
Dobre związki się rozwijają
Nie zawsze zaczynają się eksplozją fascynacji porównywalną z wielkim wybuchem. A już na pewno fajerwerki nie trwają non stop. Wiele par przed pierwszą randką zna się bardzo długo. Poznają się na zupełnie innej stopie, by później zaryzykować relację romantyczną. Inni zaczynają się spotykać, choć mają do siebie kilka „ale”, które z czasem znikają lub przestają mieć znaczenie. Miłość po grób od pierwszego wejrzenia, zauroczenie wyglądem i wspaniałym charakterem bez skazy? Zdarzają się, owszem, ale zazwyczaj w filmach.
Nie biorę tych tez i zarzutów z księżyca. Znam ludzi, którzy szukają ideałów i nie są w stanie znieść żadnych odstępstw. Chcą kogoś poznać i zakochać się na zabój w ideale ze snów. Tylko czy oni mogą być dla kogoś ideałem?
Milionowe zarobki po studiach i bez doświadczenia
Coraz częściej gdzieś czytam o młodym pokoleniu, które żądaniowo podchodzi do kwestii pracy zarobkowej. Skoro byli na studiach to wydaje im się, że ciepła posadka już na nich czeka. W sumie nie wiem, skąd to przeświadczenie (jak wiesz, to napisz w komentarzu), ale są takie osoby. Chcą od razu pracować w super ciekawym miejscu, za super pensję i w super warunkach. I najlepiej byle nie za długo. Takie etaty istnieją, ale nie wszystko od razu!
I choć sama wyznaję zasadę, że praca nie może być dla nas przykrością i ciężko by mi było wrócić na etat w biurze to jednak od czegoś trzeba zacząć. Do otworzenia własnej firmy też trzeba mieć jakieś doświadczenie i pojęcie na temat jej prowadzenia. Żeby ktoś inny nas zatrudnił na kierownicze i dobrze płatne stanowisko też musimy wiedzieć coś więcej niż to, co było na ostatnim egzaminie na studiach. Z resztą chyba i tak łatwiej awansować niż zostać przyjętym „z ulicy”.
Nie od razu Google zbudowano
Każdy od czegoś zaczynał. Nierzadko na początku zarobki były niewielkie albo w ogóle ich nie było. Nie mówię, że trzeba się zaharowywać i ciężko pracować. Nie trzeba. Wtedy jednak, statystycznie rzecz biorąc, obniżamy szansę na sukces i wydłużamy sobie drogę do niego. Wybór należy do nas, ale dobra i fajna praca rzadko jest uzyskiwana jako pierwsza po studiach. Trzeba próbować i coś robić.
Dziecko na już poproszę!
Jak już mamy ukochany ideał obok i super pracę to czas na dzidziusia. Chłodna kalkulacja – lepiej, żeby nie urodziło się pod koniec roku, bo byłoby najmłodsze w klasie, więc celujemy w urodziny latem jakoś albo pod koniec roku szkolnego. Wypadałoby zajść w ciążę późną jesienią. Fajnie, bo będzie można rodzinie prezent na święta zrobić i obwieścić dobrą nowinę. Także wszystko wyliczone, starania rozpoczęte, a tu mija kolejny miesiąc i druga kreska się nie pokazuje…
No dobra, mówili, że mało komu w pierwszym cyklu się udaje. Starania trwają. Czas po owulacji zwalnia, a Ty masz moralny dylemat, czy pić tę poranną kawę, bo przecież możesz być już w ciąży. Biust Cię boli – podobno na początku ciąży boli, to może się udało? Ale przez okresem też boli, więc nic nie wiadomo. Twoja wyszukiwarka już do każdego hasła dodaje „objawy ciąży” lub „wczesna ciąża”, bo wie, że wszystko trzeba sprawdzić (choć to nie ma sensu, bo już wszystkie fora na ten temat przeczytałaś). Nie dość,że nie udało się „od razu”, to jeszcze co miesiąc dwa tygodnie mniej więcej żyjesz w potencjalnej ciąży i niewiadomej. Połowa Twojego życia to czekanie (i wypatrywanie objawów).
Wpisywania dziecka w kalendarz nie polecam. Jest tak samo głupie jak głupio brzmi (coś o tym wiem). Na comiesięczny brak cierpliwości lekarstwa ani rady nie mam. Jak jakąś masz, to się podziel w komentarzu. Tylko wiedz, że „wrzuć na luz” to nie jest dobra rada. ;)
Dziecka nie robi się jak zupę w kubku
Nie wystarczy przepis, proste składniki i chwila, by otrzymać oczekiwany efekt. Nie znasz efektu, nie wiesz, kiedy (i niestety czy) nadejdzie. Jest w tym wszystkim mnóstwo czekania, od którego się odzwyczailiśmy. Wiele domysłów, nadziei i niewiadomych. Nawet jak już się uda, jak już wiadomo po USG, kto zamieszkuje brzuch, zdarzają się niespodzianki i chłopiec okazuje się dziewczynką.
Cierpliwość, wytrwałość i umiejętność odpuszczania
Każdy z powyższych przykładów jest zupełnie inny. Mało kogo chyba dotyczą wszystkie te tematy w dokładnie takim ujęciu, ale łączy je to, że nie da się ich mieć od razu i zazwyczaj nie zależą tylko od nas. Wytrwałość gdzieś tam w trakcie wychowania ktoś próbuje wpajać młodym ludziom, cierpliwość niby też, ale wszystko wokół dzieje się tak szybko, że jednak trudno wyrobić w sobie tę cnotę. O odpuszczaniu i rezygnacji z własnych planów słyszę tylko, by nie odpuszczać. Ale czasem się nie da, a kiedy indziej nie ma to sensu. Tym bardziej, że nie raz, mimo wszystko, może to przynieść dobre owoce (np. gdy damy szansę chłopakowi, który jest niższy niż ten z naszych marzeń). I nie chodzi mi o to, by się poddawać i zupełnie zapominać o swoich marzeniach, ale by być elastycznym i dopasowywać się jednak trochę do rzeczywistości (tej wewnątrz i na zewnątrz nas).
Powyższe tematy łączy jeszcze jedna rzecz – uczucia, które towarzyszą zawiedzionym nadziejom. W każdej z tych sytuacji czujemy się inaczej, ale jednak pojawia się frustracja i poczucie niesprawiedliwości. Zupełnie inne, przeżywane na innym etapie życia, na innym poziomie psychiki, ale gdzieś tam łapiące w locie wspólny mianownik.
Ryzykownym było zestawienie tych 3 spraw, do których mam kompletnie różne podejście
Piszę o pierwszych dwóch ze sceptycyzmem i chęcią powiedzenia tym ludziom „Ej, to nie tak! Weźcie się ogarnijcie.” O ostatniej wspominam ze współczuciem (dosłownym), zrozumieniem i apelem do świata, żeby nie wywierał dodatkowej presji. To nie pomaga. Młodych magistrów z wygórowanymi oczekiwaniami odrobinę wyśmiewam. Na tych, którzy szukają ideału, patrzę ze zdziwieniem. Niemogący się doczekać dziecka są dla mnie ofiarami dzisiejszego świata, który wmawia nam, że wszystko możemy mieć na już. Nie umiemy czekać.