Warning: Creating default object from empty value in /home/platne/serwer14905/public_html/BlogMocem/wp-content/themes/pinnacle/themeoptions/redux/inc/class.redux_filesystem.php on line 29
Pierwszy rok po stracie dziecka, wspomnienia roku po poronieniu - Mocem

Pierwszy rok po stracie

with Brak komentarzy

Minął ponad rok od poronienia. Ponoć tyle mniej więcej trwa żałoba. Rok, cztery pory roku, dwanaście miesięcy i wszystkie możliwe święta po kolei. 365 dni, które miały wyglądać zupełnie inaczej.

Pierwszy rok po stracie dziecka

Wydaje mi się, że mało myślałam o naszym Synku. To były takie przebłyski świadomości, że On był, że gdyby nie poronienie, dana chwila wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie tonęłam w wyobrażeniach i tęsknocie (o dziwo). Raczej zatrzymywałam się na moment i zaraz wracałam do rzeczywistości, trzymając się kurczowo sekund, które mijały naprawdę.

Nigdy wcześniej nie byłam tak bardzo „tu i teraz” niż w pierwszych tygodniach po utracie Dziecka. Tak bardzo skupiona na dźwiękach wokół, zapachach, wiosennym wietrze na twarzy i słońcu, które przyjemnie oślepia. Nie myślałam o tym, co było, o tym, co będzie, ani o tym, co mogłoby być, gdybyśmy byli razem. Byłam tylko ja i to, co odbierały moje zmysły.

Poroniłam 28 marca, kilka dni spędziłam w szpitalu i wyszłam na początku kwietnia. Rok po stracie zaczął się dla mnie w kwietniu.

Wiosna

Po powrocie do domu na chwilę wróciła zima, ale w okolicach Wielkanocy wszystko wokół budziło się do życia. Skupiona na mijającej chwili, żeby nie rozpaść się na milion kawałków, zauważałam nowe pączki na gałązkach, pierwsze kwiaty, śpiewające ptaki i wiosnę unoszącą się w powietrzu. W tym całym naturalnym rozkwicie czasem przypominałam sobie, że we mnie niedawno maleńkie życie zgasło.

Mimo wszystko czułam spokój. Pozytywny, choć do cna absurdalny w tamtych okolicznościach. A kiedy myśli odpływały w mroczniejsze rejony, rozglądałam się wokół. Trawa zielona, pachnący bez, pies, ptak na drzewie i sąsiadka z zakupami. Byłam zpowrotem.

Ciąża była dla nas niespodzianką. Strata też nas zaskoczyła, bo nie tak powinien kończyć się stan błogosławiony. Po ponad 8 latach starań o dziecko, po leczeniu niepłodności odbieraliśmy to, co się działo, inaczej niż pary, którym od razu się udaje (ale o tym kiedy indziej, jak się zbiorę w sobie). Fakt, że zaszłam w ciążę był abstrakcyjny. To, że ją traciłam jeszcze bardziej. Nie zdążyliśmy do końca poczuć się rodzicami, a już żegnaliśmy nasze Dziecko. Do dzisiaj nie do końca jakbym wierzyła, że to naprawdę się nam przydarzyło.

Na początku łapałam się na głupich myślach, że może jednak wciąż jestem w ciąży. Że może nasz maleńki Synek jednak się gdzieś schował i jesteśmy cudownym medycznym przypadkiem, który będą opisywać w branżowych periodykach. Że to było „tylko” krwawienie, że przecież w zdrowych ciążach też się zdarza. Że może zrobię test ciążowy, będzie pozytywny i jakoś to będzie, że urodzę dziecko. Nie brnęłam w takie myśli, to były milisekundy, po których przypominałam sobie widok poronionego Dziecka, które trzymaliśmy w dłoniach. Był za mały, żeby wyglądać jak mały ludzik, ale na pewno oznaczał koniec ciąży. Mój umysł najpierw nie mógł ogarnąć, że zaszłam w ciążę, a potem próbował się odnaleźć w nowej sytuacji. Jakby nie nadążał za rzeczywistością.

I ciągle towarzyszył mi absurdalny spokój. Tak, słowo „absurdalny” idealnie go opisuje. Chociaż dzisiaj wpadłam na to, że może to jednak był rodzaj odrętwienia a nie spokoju. Nie wiem, ale czułam się spokojnie, co było dobre. Dziwiłam się, że nie tonę w rozpaczy, ale jednak wolałam tak.

Wielkanoc po stracie

Była trudna i zdecydowanie nie tak rodzinna jak miała być. Za to były to pierwsze od wielu lat Święta Zmartwychwstania, które przeżyłam bardzo duchowo. Dużo bardziej zwróciłam uwagę na postać Maryi, która traci swojego Syna. W jakiś sposób się z nią utożsamiałam i bardziej jej współczułam. Chodziło za mną trudne, ale, paradoksalnie, dające ukojenie zdanie: Dzieci niektórych matek muszą umrzeć (w domyśle – dla większego dobra).

Brzmi to tragicznie i mało pocieszająco, ale w tamtym czasie dla mnie to miało sens. Nie będę tego tłumaczyć tutaj, ale podczas Triduum dużo rzeczy układało mi się w głowie i sercu. Pod tym względem te Święta były dobre.

Dzień Matki, który miał być moim pierwszym

Bałam się tego dnia, ale było lepiej niż sobie wyobrażałam. Znów – absurdalnie spokojnie. Bardziej myślałam o mojej mamie i teściowej, im składałam życzenia i dałam prezenty. Jak pisałam wcześniej, nie do końca docierało do mnie, że ta ciąża wydarzyła się naprawdę, więc w pewnym sensie starałam się sobie o niej przypominać.

W prezencie dla samej siebie, matki-niematki, kupiłam przypinkę, która wpadła mi w oko, kiedy jeszcze była nadzieja na szczęśliwe rozwiązanie – wizerunek dziecka w łonie matki z widocznym łożyskiem i kwiatami wokół. Brzmi medycznie, ale mi się podoba – widać ją na zdjęciu powyżej. Zrobiłam jej kilka ładnych fotografii i dodałam na Instagram z pierwszym opisem dotyczącym poronienia. Stwierdziłam, że pisałam na blogu trochę o staraniach o dziecko, to i o jego utracie chcę wspomnieć. Pod postem i w wiadomościach prywatnych zalała mnie fala empatii (zdecydowanie większa niż na żywo). Było warto.

Przypinka wisi nad moim biurkiem i przypomina, że On był naprawdę. Podobnie jak kartka od Studio Błogo (na zdjęciu niżej), którą w ramce powiesiłam na ścianie. Ten werset z Pisma Świętego ma dla mnie dużo znaczeń, ale jedno z nich dotyczy naszego Synka, którego Bóg na chwilę złożył w moim łonie.

Dzień Dziecka, który miał być pierwszym w roli rodziców

Po raz pierwszy w życiu miałam potrzebę, żeby iść na cmentarz. Nigdy wcześniej tego nie czułam. Cmentarze zawsze były dla mnie miejscem, gdzie byli fizycznie pochowani nasi bliscy, ale nie czułam z nimi większej bliskości, stojąc nad grobem. Tak samo mogłam wspominać mojego tatę w domu, w kościele jak i na cmentarzu. Nie robiło mi to różnicy, a dbanie o groby było po prostu obowiązkiem żyjących.

Znalazłam w Internecie informację, gdzie w Łodzi jest zbiorowy grób dzieci utraconych i po raz pierwszy z potrzeby serca poszłam na cmentarz. Było dziwnie, ale bardzo chciałam to zrobić. Nie było mi bardzo smutno, było dziwnie. Jakbym ciągle próbowała się dostosować do sytuacji, do tego, że mam prawo tu być i w Dzień Dziecka, kiedy inni myślą o wacie cukrowej, lodach i dmuchanych zjeżdżalniach, zapalać znicz i szukać niebieskich kwiatów dla Synka (nie znalazłam nigdzie). Byłam na cmentarzu i czułam dziwną wdzięczność. A potem poszłam do jubilera po charmsa z błękitnymi stópkami do mojej bransoletki. Na pamiątkę. Potrzebuję takich pamiątek – fizycznych małych znaków, że On naprawdę pojawił się w naszym życiu. Być może to jedyne dziecko, jakie będzie dane mi mieć i chcę o Nim pamiętać.

Kupiłam prezenty dla siostrzeńców, składałam im życzenia, dostałam je od mamy i teściowej, więc poza cmentarzem, niemal wszystko było jak wcześniej. Tego dnia po raz pierwszy (i chyba jedyny po stracie) moja mam nazwała nasze Dziecko „swoim wnusiem”, co mnie bardzo rozczuliło. Bo On nie był tylko nasz, był częścią całej naszej rodziny, nie tylko my Kogoś straciliśmy.

Dzień Ojca, który miał być pierwszym w roli Taty

Rok wcześniej byłam w szpitalu na laparoskopii diagnostycznej. Pisałam do Męża, że mam nadzieję, że to, co przechodzę sprawi, że kiedyś tego dnia będzie mógł świętować. Nie wiem na ile laparoskopia przyczyniła się do zajścia w ciążę, ale mieliśmy Syna.

Jeszcze w ciąży zastanawiałam się, jaki będzie pierwszy upominek, który podaruję Mężowi w imieniu naszego dziecka na Dzień Taty. Do tej pory chyba mam zapisany gdzieś link do męskiej bransolety z subtelnym grawerem stópek i dowolnym tekstem. Taka męska alternatywa dla mojego charmsa.

Szukałam też chust do noszenia dzieci, ale z męskimi wzorami. Pamiętam, jak na weselu znajomych na początku naszego małżeństwa widzieliśmy parę z niemowlakiem w chuście. Tańczyli ze sobą i z tym maluszkiem zamotanym raz przy maminej piersi, raz na klacie taty. Byliśmy tym zachwyceni. Rok temu znalazłam idealną męską chustę dla „moich chłopaków”. O dziwo, wciąż jest wystawiona na Vinted, nikt jej jeszcze nie kupił.

Lato

Latem byłam mocno zajęta. Myśli o ciąży pojawiały się rzadziej, ale zdecydowanie krążyło nade mną poczucie, że to lato miało być inne. Miałam przybierać na wadze, a nie chudnąć. Zaokrąglać się i potrzebować nowych ubrań, ale w większym rozmiarze, a nie mniejszym.

Nie wiem czemu, ale jeszcze w ciąży myślałam o tym, że będę musiała kupić wygodne buty, które będę mogła łatwo zakładać bez schylania. Przypominało mi się o tym w sklepach, kiedy widziałam letnie tenisówki z gumkami, a później płaskie botki.

Widząc wózki na dworze, czasem wpadało mi do głowy, że gdyby wszystko ułożyło się inaczej, pewnie bym właśnie jakiegoś szukała i robiła rozeznanie w innych dziecięcych sprzętach. Nie zawsze tak było, tylko czasami.

Przypominało mi się też o Szkocji, którą mieliśmy odwiedzić jeszcze w ciąży. O podróżach, które z brzuchem w upale wyglądałyby pewnie inaczej.

Moje 33 urodziny w sierpniu

Starałam się mało myśleć w ten dzień. Było spokojnie, ale inaczej niż miało być. To chyba była główna myśl, że „miało być inaczej”. Kilka miesięcy temu myślałam, że spełniają się moje marzenia, że to będą może najlepsze urodziny mojego życia, a były jednymi z gorszych. Nic szczególnego się nie działo w sumie. Po prostu miało być inaczej, w zdecydowanie innym składzie miałam świętować. A właśnie, „świętować”, a nie po prostu przeżyć, czy raczej przetrwać. Miałam poczucie, że mogłam mieć wszystko, a nie mam nic i nie chciałam o tym myśleć. Więc nie myślałam. I już. I było ok.

Jesień

Późną jesienią miałam urodzić, więc byłby to czas intensywnych przygotowań. Szykowanie wyprawki i mieszkania na nowego członka rodziny, pakowanie torby do szpitala, może szkoła rodzenia. Przypominało mi się o tych rzeczach w sklepach, widząc kobiety w ciąży albo reklamy w necie z produktami dla dzieci. Krótkie szybkie impulsy gdybania, które momentalnie mijały. Czasem samoistnie, czasem po skojarzeniu faktu, że nasze Dziecko miało poważne wady genetyczne (robiliśmy badania), więc być może zamiast skręcania łóżeczka byłyby wizyty w hospicjum perinatalnym i przygotowanie do odejścia Maluszka po porodzie. Być może zamiast radosnego oczekiwania byłoby więcej strachu i stresu. Nie wiemy, co by było gdyby.

15 października – Dzień Dziecka Utraconego

O istnieniu tego dnia dowiedziałam się jakoś na początku starań o dziecko, kiedy już wiedzieliśmy, że zostanie rodzicami nie będzie takie proste, jak nam się wydawało. Wiedziałam, że to trudny dzień dla wielu osieroconych rodziców, ale też bardzo ważny. Trudne w tym wszystkim jest to, że poroniona ciąża dla wielu osób jest po postu „poronioną ciążą”, a nie maleńkim dzieckiem, które zmarło zanim zdążyło się urodzić. I taki dzień, takie „święto” nadaje w pewnym sensie wagę i dostrzega cierpienie rodziców, którzy stracili synka lub córeczkę, a nie tylko ciążę.

Mam wrażenie, że wszystko, co dotyczy naszego Dziecka jest w moim odbiorze, dziwne, abstrakcyjne lub absurdalne wręcz. Myślałam, że Dzień Dziecka Utraconego będzie dla mnie trudny, a wcale nie był. Czułam przede wszystkim wdzięczność za naszego Synka, że przez chwilę z nami był, chociaż nie za bardzo mogliśmy to odczuć. Czułam wdzięczność, że taki dzień istnieje. I też w pewien, no właśnie, absurdalny sposób wdzięczność za to, że to jest mój dzień. Ciężko mi to wytłumaczyć, kiedyś spróbuję w innym tekście. Nie wdzięczność za stratę dziecka, tylko za to, że ono w ogóle było. Wiem, że brzmi to jak masło maślane, bo wcześniej już to napisałam, ale to nie do końca jest to samo. Chyba napiszę o tym książkę i zostanę filozofem, próbując zebrać okołociążowe myśli. Przez tą ciążę stanęliśmy jakby po drugiej stronie starań o dziecko – już wiem, że to jest możliwe, co jest cudem samo w sobie.

Pierwszy rok po stracie dziecka

Przełom października i listopada – termin porodu

W tym czasie chyba najczęściej przypominało mi się ot tak o utraconej ciąży. Koleżanka miała urodzić w podobnym terminie. Cały czas podglądałam na Insta jej ciążowy brzuszek, myśląc o tym, że wyglądałabym podobnie. Wyczekiwałam wiadomości o jej porodzie. U niej wszystko dobrze się potoczyło. Cieszyłam się, ale myślałam też o naszym Dziecku, którego już nie było.

8 listopada – Poznań

Pojechałam na sesję zdjęciową organizowaną przez Paulinę, która założyła Fundację Ronić Po Ludzku. Sesja zdjęciowa była częścią przedświątecznej kampanii #poranieni. Chodziło o to, żeby uwrażliwić ludzi na to, co mówią (nie tylko) przy świątecznym stole do osób starających się o dziecko lub tych, którzy właśnie je utracili. Miałyśmy robione zdjęcia z planszami z tekstami, które naprawdę usłyszałyśmy. Więcej możecie zobaczyć na Instagramie Fundacji.

Było to dla mnie ważne, bo poroniłam na początku ciąży. Mało kto wiedział, że w ogóle w niej jestem. Nie pochowaliśmy naszego dziecka, nie było wielkich przygotowań, brzuch mi nie zdążył urosnąć, a samo poronienie przeszłam dość dobrze. Wydarzyły się wielkie rzeczy w moim życiu, a miałam wrażenie, że minęły niemal niezauważenie – trochę przez innych, trochę też przeze mnie samą. Czułam, że potrzebuję takiego trochę domknięcia tematu ciąży i uznania, że jest ważna i prawdziwa.

Kilka razy czułam się trochę nie na miejscu, bo dziewczyny, które brały udział w sesji miały dużo cięższe przeżycia za sobą i straty dużo starszych ciąż. I z jednej strony miałam myśli „co ja tutaj robię?”, a z drugiej jednak „Tak, masz prawo tu być. Nie ważne, jak duże Twoje dziecko było, jest tak samo ważne. Twoja strata jest tak samo ważna. I słowa innych mogą tak samo boleć”. Potrzebowałam tego. A że miałam coś ważnego do zrobienia w Poznaniu to spontanicznie w kilka minut zdecydowałam, że chcę wziąć udział w tej akcji.

Zima i adwent, który miał być pierwszym we troje

To już był ten moment, kiedy Maluszek byłby po drugiej stronie brzucha. Cały przedświąteczny czas miałam z tyłu głowy, że powinniśmy się właśnie poznawać z naszym Synkiem. Pisałam już o tym, że adwent bywał dla mnie trudny w czasie starań o dziecko. Ten miał być tym pierwszym takim, o jakim marzyłam. Mieliśmy mieć w domu niemowlę i planować chrzciny.

Boże Narodzenie po narodzinach, których nie było

Pierwszy raz pod choinką miały być też prezenty dla naszego Dziecka. Być może ubralibyśmy go w słodkie świąteczne ciuszki mikro mikołajową czapkę. W trakcie przygotowań myślałam o tym, że być może w tym roku zamiast typowych potraw, które przynosimy, bardziej skupilibyśmy się na tym, co służy mi i karmionemu maluchowi. Myślałam, że w Wigilię zamiast stać w łazience z lokówką, pakowałabym torbę z pieluszkami, ubrankami na zmianę i milionem innych rzeczy, o których nie mam pojęcia, a włosy spięłabym w kok dla wygody.

Kiedy pierwszego dnia Świąt trzymaliśmy się w kościele za ręce, myślałam o chrzcinach, które być może udałoby się wyprawić tego dnia. Czułam ogromną wdzięczność w tamtej chwili, ale myślałam, że obok ławki powinien stać wózek z najmłodszym Olborskim. I to mnie trochę zakłuło w serce.

Sylwester po najgorszym roku w życiu

Czułam dumę i wdzięczność, że przeżyłam ten rok, naprawdę. Myślałam, że będzie dużo gorzej, ale dałam radę. Bardzo dużo się wydarzyło w 2022 roku, nie tylko w związku z ciążą i jej stratą. To był cholernie trudny rok pod wieloma względami, więc Sylwester był ulgą i jedną wielką nadzieją na coś nowego i lepszego.

Dzień Babci i Dziadka

Idąc do moich dziadków, przypomniało mi się, że w tym roku powinnam szykować pierwsze upominki od naszego Synka dla jego dziadków. A moi dostaliby też coś od kolejnego prawnuczka. Miało być inaczej, po prostu.

Luty

Rok wcześniej zaszłam w ciążę. Równo rok później pamiętałam wszystkie pierwsze testy ciążowe i emocje, które nam towarzyszyły. Przypominałam sobie, że to wydarzyło się naprawdę. Bo wciąż nie do końca wierzę. Abstrakcja, że to prawda. Że zaszłam w ciążę, że byłam, że straciłam.

Marzec

Na początku marca rok wcześniej jeszcze wszystko było dobrze. 9 marca widziałam się z przyjaciółkami, na 2 dni przed felernym USG, na którym mieliśmy usłyszeć bicie serduszka, a dowiedzieliśmy się, że najprawdopodobniej stracimy Dziecko. Wtedy z dziewczynami to był jeden z najszczęśliwszych wieczorów ostatnich lat. Moje marzenia się spełniały.

Wielkanoc 2023

Kiedy ubierałam się w minione święta w tweedowy kostium z mini spódniczką i kozaki za kolano na obcasie, pomyślałam, że gdyby nasz Synek się urodził, prawdopodobnie ubrałabym się inaczej. Szukałabym czegoś wygodnego do karmienia i to byłoby główne kryterium. Mam nadzieję, że nie wyglądałabym gorzej, ale na pewno inaczej. No i z pewnością inaczej spędzalibyśmy te Święta Wielkiej Nocy.

28 marca – rocznica straty

Chciałam iść na cmentarz – drugi raz w życiu z potrzeby serca. Tak rzadko tam bywam, że nie wpadłam na to, że obowiązywały jeszcze zimowe godziny otwarcia, więc był zamknięty. Nie pamiętam, czy płakałam tego dnia. Czułam dziwne oderwanie od rzeczywistości i tyle.

Kiedy jeszcze myślałam o naszym dziecku?

Kiedy otwierałam newsletter z Rossmanna z gratulacjami, że już pewnie dziecko jest na świecie i przypomnieniami o ciążowych kremach. Kiedy w sklepie przechodziłam obok działów dziecięcych, które do tej pory omijałam. Raz specjalnie przeszłam się przez alejki z pieluchami i zastanawiałam, czy korzystalibyśmy z jednorazowych, czy udałoby nam się wkręcić w wielorazówki (kiedyś o tym poważnie myśleliśmy).

Rzuciły mi się wtedy w oczy mikro skarpeteczki z napisami I ❤️ MUM i I❤️DAD. Wydawały mi się urocze, kiedy byłam nastolatką. Później, gdy moje koleżanki zachodziły w ciążę, skarpetki z tym motywem zaczęłam odbierać jako kiczowate i sztampowe, bo widziałam je wszędzie. Kiedy byłam w ciąży, szukałam ich w Pepco i tego typu sklepach. Bardzo chciałam kupić coś dla naszego Dziecka, ale wiedziałam, że to nie może być nic dużego, bo „nie wiadomo co będzie”. Nigdzie ich nie było. Zobaczyłam je minionej jesieni, kiedy kompletowalibyśmy wyprawkę dla Synka. I chociaż Go już nie było to i tak chciałam mieć te skarpetki i je kupiłam. Nie dla Niego, ale dla siebie. Na kolejną mikro pamiątkę. Pani przy kasie powiedziała o skarpeteczkach, że są słodkie i maleńkie. W duchu prosiłam, żeby nie zapytała, dla kogo je kupuję ani żeby nie gratulowała. Na szczęście obyło się bez tego.

Myślałam o naszym Synku, szukając prezentów dla siostrzeńców na Dzień Dziecka i Boże Narodzenie. Na Mszach, gdy widziałam rodziny z malutkimi dziećmi i kiedy trafiałam na chrzty.

I kiedy dostawałam pierwsze okresy po poronieniu, które przypominały teoretycznie o powrocie płodności, z której nic nie było. I kiedy widziałam w szafce niezużyte w szpitalu podkłady porodowe, które kupiłam na czas poronienia i tylko z tym mi się kojarzą, a nie z narodzinami.

Myślałam o stracie też za każdym razem, kiedy mnie mdliło z jakiegoś powodu. Wcześniej zawsze podejrzewałam ciążę. I kiedy przed okresem bolały mnie piersi dokładnie tak samo jak w ciąży. To mnie wkurzało. Za to nie czułam wdzięczności.

Rzadko wspominałam ciążę i utracone Maleństwo

Czasem mi się wydaje, że za rzadko. I dlatego potrzebowałam napisać ten tekst. Dla siebie. Ale też dla tych, którzy mają podobne przeżycia, a myślą, że są sami, a nie są. I dla tych, którzy nigdy tego nie doświadczyli,

Follow Olborska:

Blogerka i projektantka Mocem

Jestem Ewa, żona Piotra. Piszę o kreatywnych ślubach i późniejszym szczęśliwym życiu. W moim sklepie znajdziesz produkty dla małżonków, koszulki dla par i akcesoria ślubne. Bestsellerem stały się puzzle z pytaniem o świadkowanie.