Szukam granicy między myśleniem o innych, pomocą i wsparciem, a myśleniem o sobie. Szukam jej już jakiś czas i ciągle nie znalazłam. Z jednej strony empatia albo poczucie obowiązku i powinności. Z drugiej czasem żal, czasem nerwy i uciekające przez palce własne życie. Gdzie jest ta granica między egoizmem – złym stawianiem siebie na pierwszym miejscu, a dbaniem o nasze zdrowie psychiczne, o nasz spokój, który potem udziela się innym?
Początek zabrzmiał nieco patetycznie i ciężko, ale te rozmyślania niekoniecznie takie są. W dużej mierze są hipotetyczne i lekko filozoficzne, choć mocno zainspirowane rzeczywistością wokół nas. Mówi się o work-life balance, a ja bym chciała znaleźć równowagę pomiędzy swoim życiem, a zaangażowaniem w życie innych (oczywiście nie chodzi mi o narzucanie się, ale uzasadnione sytuacje pomocy i wsparcia rodziny czy przyjaciół).
Psycholog o zdrowiu
W zeszłym roku byliśmy dwa razy u psychologa. Strasznie ciekawe rzeczy mówił, mogłabym hobbystycznie do niego chodzić, serio. Dla niego sytuacja z martwieniem się o innych jest mega prosta (nie był to cel wizyty, ale krótko o tym rozmawialiśmy). Nie ma sensu martwić się o coś, na co nie mamy wpływu, w czym nie możemy faktycznie pomóc (bo się nie da i już albo ktoś nie chce pomocy). Jeśli zaangażowanie w czyjeś problemy sprawia, że my na tym cierpimy w jakikolwiek sposób, to wypadałoby zmniejszyć to zaangażowanie, chociażby przez ograniczony kontakt czy jasne mówienie, że czujemy się z czymś niekomfortowo. Super. Łatwo powiedzieć.
Tak sobie myślę, że taki psycholog ma przed sobą jedną osobę czy parę i to nad ich zdrowiem psychicznym się pochyla. A gdyby do takiego specjalisty zaprowadzić rodzinę – nie tylko rodziców i ich małe dzieci, ale jeszcze dziadków jednych i drugich, rodzeństwo i ich rodziny. To już jest mnóstwo ludzi! Każdy ze swoim życiem, problemami i odmiennymi charakterami i potrzebami. Ciekawe, jak wyglądałyby porady dla całych rodzin. Zastanawiam się, czy gdyby każdy tak tylko myślał o sobie, o swoich kłopotach i unikał sytuacji, w których czuje się niekomfortowo to czy nie wyszłoby na to, że najbliżsi ludzie nie mogą na siebie liczyć w najgorszych chwilach? No bo te trudne sytuacje sprawiają, że ciężko jest nie tylko osobom, których to bezpośrednio dotyczy, ale i ich bliskim i oni też zawalają jakieś swoje sprawy i nie ogarniają swojego życia.
Granica między egoizmem a życiem
A z drugiej strony to faktycznie myśląc o problemach najbliższych i chcąc im jak najbardziej pomóc, może się okazać w pewnym momencie, że minęło 5 czy 10 lat, a my nawet o krok nie przybliżyliśmy się do planu, który miał być zrealizowany po 3. Może się okazać, że nie mieliśmy czasu na ważne dla nas sprawy albo po prostu nie mieliśmy głowy, choć czasu było mnóstwo. Dochodzi do tego poczucie winy z racji zmarnowanych miesięcy, w których ani nie pomogliśmy ani nie zrobiliśmy nic konstruktywnego na własnym podwórku (czasem nawet dosłownie). Życie ucieka przez palce.
Z Bogiem sprawa, jeśli problemy mają charakter krótkotrwały. Gorzej jeśli trwają od lat i końca nie widać. I serce boli ze względu na bliskich, ale boli też, że sami stoimy w miejscu w jakiś sposób.
Ktoś mógłby zasugerować, że przecież można porównać sytuacje i skupić się na tym, co ważniejsze czy poważniejsze. No można, ale każdy ma inną skalę priorytetów. Dla każdego osobiste problemy są bardziej dotkliwe niż teoretycznie trudniejsza sprawa kogoś innego. Można porównać coś, przy czym nie ma wątpliwości, np. rodzic chorujący na raka i stres związany z wzięciem kredytu na nowe auto. No niebo a ziemia. Ale jak wartościować ciężki rozwód (taki mega hardcoreowy) i dajmy na to nastolatka, który wpada w uzależnienie? Kto komu powinien pomóc i dla kogo być wsparciem? Na kim rodzina powinna się skupić, kogo bardziej wspierać?
Jak to piszę to te pytania wydają mi się trochę głupie. No bo jak to kogo? No każdego na swój sposób. Tylko że mamy jedno życie, każdy ma 24 godziny w ciągu dnia, a miesiące uciekają jak szalone. Każdy ma określone siły życiowe i wytrzymałość – zarówno psychiczną jak i fizyczną. Każdy inaczej reaguje na stres. Każda sytuacja też jest inna. Co nie zmienia faktu, że nawet znając zupełnie sytuację i tak trudno jest znaleźć granicę, kiedy powiedzieć „stop”.
A może to już egoizm?
A jak już czujemy że ta granica nadciąga albo gdy dociera do nas, że dawno ją przekroczyliśmy to to i tak nie jest wcale proste. Bo pojawia się słowo egoizm. I mamy wątpliwości. Czy powinniśmy odpuścić ze względu na swoje dobro? Czy to jest dbanie o siebie czy pójście na łatwiznę? Czy to nie jest olewanie czyiś problemów, żeby nam było łatwiej? Czy to jest w ogóle dobre? A może to jest właśnie czysty egoizm? Czy jestem złym człowiekiem…?
A może jednak powinniśmy się poświęcić?
„Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.” J 12, 24b-25
Może to jest właśnie dobre? Może olewając swoje życie, pomagając innym i żyjąc dla nich, nasze życie nabierze sensu? Jest wiele osób, które tak działają. A przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. Może nasze plany warto poświęcić dla większego dobra? Tylko czym jest większe dobro?
Wydaje mi się, że ci, którzy poświęcają życie innym jednak też nie robią tego, w 100% rezygnując ze swoich aspiracji. Myślę, że oni w dużej mierze żyją dla innych, bo w tym się właśnie spełniają i w tym widzą sens i radość swojego życia. Oni tez nie są cyborgami i potrzebują czasu dla siebie, żeby podładować akumulatory i później móc działać ze zdwojoną siłą.
Żeby móc pomagać, trzeba mieć siłę
Żeby móc się spalać się dla innych, trzeba mieć co spalać. Jeśli jesteśmy całkowicie wypaleni, pomoc innym nic nie da, bo nie damy rady. Żeby móc nalać coś z naczynia, ono musi być pełne. Żeby czymś się dzielić, trzeba najpierw to mieć. Jeśli chcemy podzielić się z kimś swoją uwagą, jeśli chcemy być dla kogoś wsparciem, musimy temu podołać. Inaczej nie ma to sensu. A żeby mieć siłę, trzeba zadbać o siebie. Tak myślę. To ma dla mnie sens. Niby proste, ale nie do końca.
No bo jeśli nasze wsparcie potrzebne jest tu i teraz, a my chcielibyśmy się skupić się na swoim osobistym życiu z konkretnych powodów, to są już (minimum) dwie osoby, które cierpią. Gdybyśmy jednak odłożyli swoje problemy, moglibyśmy pomóc tej drugiej osobie i chociaż ona jedna z nas dwojga miałaby się lepiej. I w sumie to byłoby całkiem spoko, gdyby mieć pewność, że to jest chwilowe i nasze sprawy odkładamy na miesiąc, a nie na 5 lat, albo gdybyśmy wiedzieli, że po zakończonym kryzysie nie zacznie się jakiś następny – u tej samej osoby albo gdzieś indziej.
Pytanie też, czy przez takie odkładanie swojego życia na chwilę, żeby być dla innych, nie przyzwyczajamy ich, że jesteśmy zawsze na zawołanie. I potem może być problem, jak w końcu będziemy potrzebowali (tak realnie) zająć się sobą, bo ktoś się przyzwyczaił i i uzna, że robimy fochy, odwracamy się, zaniedbujemy itd. Gdybam sobie tylko, ale jest taka możliwość przecież.
Oczekiwania, których nie spełniamy
Bo w tym wszystkim jeszcze jest kwestia tego, czego od nas bliscy oczekują. Do czego są właśnie przyzwyczajeni, w czym wychowani, jakie mają przeświadczenia i potrzeby. Bo dbając o siebie, można skrzywdzić innych. Albo chociaż urazić. I łatwo powiedzieć, że to już ich sprawa. Łatwo powiedzieć, że nic się na to nie poradzi, bo trzeba zadbać o siebie, żeby móc jakkolwiek pomagać, czy po prostu słuchać (bo to też potrafi męczyć). Łatwo powiedzieć, ale jednak nikt nie chce krzywdzić bliskich. Nawet nieświadomie czy w niezawiniony sposób. Nikt nie chce widzieć ich smutku, żalu czy nawet niezadowolenia. I myśl, że czyjeś oczekiwania są nierealne, niesprawiedliwe czy po prostu zbyt wygórowane też nie pomaga, bo jednak się kogoś zawodzi. I choćby się nie miało na to sił to i tak boli. Bo nie dajemy rady i boli, bo zawiedliśmy. A to nie jest fajne.
Oczywiście pisząc o skupieniu się czy myśleniu o sobie i na swoim życiu osobistym, mam na myśli takie rzeczy jak własne małżeństwo, zdrowie (fizyczne i psychiczne), dzieci czy inne tego typu poważne sprawy, a nie jakieś regularne malowanie paznokci czy korzystanie z najlepszej w mieście siłowni.
Nie wiem, gdzie jest granica między egoizmem a prostym dbaniem o swoje zdrowie psychiczne. A kiedy już, już wydaje mi się, że to to, że znalazłam, że wiem, że teraz już będzie prosto, bo wiem, to wcale nie jest prosto. Bo wtedy zawsze pojawia się jakaś myśl, cień, łza w oku moim lub czyimś i logiczne argumenty biorą w łeb i się rozmywają niczym dym z papierosa, gdy przez niego przechodzisz. I nie wiem. Znowu. Ale ta granica gdzieś jest. Jestem tego pewna. Kiedyś ją znajdę. A przynajmniej będę szukać.