Nazywam się Ania Winter. Mieszkam i pracuję w Lille, na północy Francji. Prowadzę też bloga inspirowanego życiem za granicą (www.aniawinter.com). Dzisiaj opowiem Wam o moich zaręczynach.
|
fot. Maciej Przybylski |
Mój mąż ma na imię Guillaume. Nasza historia rozpoczęła się w pracy. Nie wiem jakie są statystyki na ten temat, ale to chyba jedno z najbardziej prawdopodobnych miejsc do spotkania swojej drugiej połowy, spędzamy tu przecież większość naszego czasu. Kiedy przeprowadziłam się do Francji znaliśmy się już od jakiegoś czasu, współpracowaliśmy bowiem na odległość. Z początku nasze relacje były czysto koleżeńskie, ale po jakimś czasie się okazało, że całkiem dobrze się czujemy w swoim towarzystwie.
Pamiętam jedno z naszych pierwszych wyjść, tylko we dwoje, ale niby nie jako para… Błąkaliśmy się wieczorną porą po Paryżu (bo tam wówczas mieszkaliśmy). G odprowadzał mnie do domu. Mieszkałam wówczas w 17stej dzielnicy, niedaleko Placu Clichy. Droga do domu prowadziła przez Boulevard de Clichy przechodzący przez słynną rozrywką dzielnicę Paryża (tę z Moulin Rouge). W pewnym momencie dotarliśmy przed witrynę Muzeum Erotyzmu. Wiele o nim słyszałam ale nigdy w nim nie byłam. – wypaliłam. A wiesz że ja też. No to co? Wchodzimy? No i weszliśmy. Już na pierwszym piętrze oprzytomniałam Boże, co ja zrobiłam! Namówiłam kolegę z pracy na muzeum erotyzmu. Co on sobie o mnie pomyśli. To cholerne muzeum ma 7 pięter i wypełnione jest różnej maści bożkami, rzeźbami i akcesoriami o bardzo jednoznacznym przekazie… Jak się później okazało G przeżywał dokładnie te same katusze. W efekcie każde na nas zwiedzało muzeum ociągając się i klucząc, byleby tylko nie znaleźć się razem przed jakimś mocno roznegliżowanym posągiem w stanie gotowości. Ta niezręczna sytuacja stała się jedną z NASZYCH historii i wszyscy, którym ja opowiadamy nieźle się przy niej bawią.
To było na początku. A potem?
No potem były zaręczyny. Nie tak od razu oczywiście. No i chyba to muzeum nas jakoś naznaczyło, bo znów sytuacja okazała się nieco … nietuzinkowa.
Było to w sierpniu. Zbliżał się długi sierpniowy weekend, którego pierwsza część spędzić mieliśmy w Normandii, w domu rodzinnym jednej ze znajomych. Drugą zaś wraz z rodziną G, trochę bardziej na południe. Pierwsza część okazała się katastrofą. Pogoda była paskudna, lało, wiało i było zimno. W dodatku nie mogliśmy się opędzić od pewnego starszego pana, członka rodziny naszych gospodarzy, dla którego stanowiliśmy z pewnością ogromną atrakcję. Przez dwa dni częstował nas w kółko tym samym żartem (Trzeba było przyjechać w sierpniu, a nie na 11 listopada he he he!) i usiłował na namówić na grę w „słownik”. ?!? Prawdę mówiąc z uczuciem ulgi powitaliśmy koniec tej części naszego wypadu i ruszyliśmy w drogę ku słońcu. Podróż urozmaicało nam podśmiewanie się (oj oj nieładnie!) z całej sytuacji jaką były minione dwa dni.
Nie wiem czy to było to, czy całość naszych wspólnych, rosnących doświadczeń, ale uzmysłowiliśmy sobie, że życie razem, mimo pewnych różnic kulturowych, jest naprawdę proste. W pewnym momencie, nie zdejmując nogi z gazu, G zapytał: A co byś powiedziała gdybym Cię poprosił o rękę? No nie wiem, musiałbyś najpierw to zrobić. No to właśnie to robię. No to ja bym powiedziała tak. W samochodzie nastała cisza. Czy myśmy się właśnie zdecydowali na małżeństwo? Chyba tak. Znów cisza. Pędziliśmy tak te 130 km/h nasza małą fiestą, gdzieś na normandzkiej autostradzie, nie odzywając się do siebie przez dłuuuugi moment.
fot. Maciej Przybylski |
I takie były nasze zaręczyny. Gdyby ktoś mnie zapytał gdzie to było nie umiałabym odpowiedzieć. Pewnie gdzieś między Berck a Rouen. Ale i tak tego nigdy nie zapomnę. Bo ten moment był nasz. Ani jego, ani mój. Żadne z nas go sobie wcześniej takiego nie wymarzyło. W tym roku obchodzimy 8 rocznicę ślubu i nadal wspólne życie wydaje nam się proste.
Dziękuję serdecznie Ewie
za zaproszenie. Miło mi było złożyć tę blogową wizytę!
Dziękujemy Ani i zachęcamy do odwiedzania jej bloga.
To jest post z cyklu „Mocne zaręczyny”. Jeśli chcesz opowiedzieć nam swoją historię napisz do nas na adres blog@mocem.pl.
Nie musisz być bloggerem, nie musisz mieć talentu pisarskiego! Liczy się Wasza opowieść.
Chcemy usłyszeć każdą – tą rodem z romantycznego filmu, albo z komedii albo zwyczajną, wyjętą ze środka codziennego życia.