Wiele trudności w małżeństwie pojawia się wraz z narodzinami pierwszego dziecka. Relacja kobiety i mężczyzny zmienia się. Nie są już tylko żoną i mężem, ale także mamą i tatą.
Jak wiecie, nie jest to moje doświadczenie. Wszystko przed nami. Są to jednak wnioski wysnute z obserwacji i wypowiedzi wielu innych par. Pamiętam, jak byliśmy na warsztatach dla małżeństw. Zauważyłam, że bezdzietne osoby mają inne problemy niż te, które są rodzicami. Nie raz też słyszę teksty w stylu „jak pojawi się dziecko, to zobaczycie, skończy się sielanka”.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, dlaczego po narodzinach dziecka nasz związek ma być trudniejszy. Czemu wiele osób mówi o poważnych problemach czy kryzysach małżeńskich właśnie w pierwszych miesiącach życia upragnionego maleństwa?
Nie chodzi mi wcale o notoryczne niewyspanie czy lęk o nowo narodzone niemowlę, ale o problemy między mężem i żoną. Z pewnością ważną kwestią są tutaj nowe obowiązki, odpowiedzialność za życie małego człowieka, lęk, czy sobie poradzę i stres związany z ogromnymi i stałymi zmianami w naszej dotychczasowej codzienności. To na pewno jest bardzo intensywny czas, ale mam wrażenie, że nie mówi się o jednej, istotnej kwestii.
Dlaczego według mnie relacja małżonków zmienia się, kiedy zostają rodzicami?
Nie tylko dlatego, że zyskują nowe życiowe role, ani też nie tylko dlatego, że mama może zapominać o swojej kobiecości, że maluch staje się dla niej ważniejszy od męża, nie tylko dlatego, że tata może wytwarzać sobie ogromną presję zapewniania rodzinie życia na dobrym poziomie materialnym i spędza w pracy za dużo czasu…
Relacja męża i żony zmienia się, ponieważ do ich rodziny dołącza trzecia zupełnie nowa osoba – dziecko.
Już nie są tylko we dwoje. Idąc na kolację, biorą pod uwagę swoje preferencje, ale także to, gdzie spokojnie przebiorą niemowlę, później szukają miejsca z fotelikiem, patrzą, żeby menu było zdrowe i zjadliwe przez niejadka, a później być może będą musieli wziąć pod uwagę udziwnioną dietę nastolatka. Upraszczam bardzo, wiem, ale każda decyzja nie będzie już tylko uwzględniała zdania dwóch osób. Początkowo dziecko co prawda nie wyrazi swojej opinii i będzie trzeba dbać po prostu o jego dobro, ale z każdym kolejnym miesiącem, a nawet dniem, maluch będzie pokazywać swoje usposobienie.
Dobra atmosfera w domu to już nie sprawa między dwojgiem dorosłych ludzi. Jest jeszcze trzecia osoba i to bardzo niezwykła, bo jest w rodzinie na szczególnych prawach. Pojawia się z miłości. Jest bardzo kochana, choć tak naprawdę nie została jeszcze poznana. Nie można się z nią dogadać, jak z dorosłym, pójść na kompromis, czy wypracować jakąś wspólną decyzję. Można (i trzeba) tę osobę wychowywać. Jej charakter powoli się ujawnia, ale wciąż się zmienia. Prawdopodobnie ma coś z mamy i coś z taty, ale nie da się przewidzieć, co to będzie. Nie znamy jeszcze tej nowej osoby, a już wiemy, że zrobilibyśmy dla niej wszystko. Paradoks miłości rodzicielskiej. Pewnie jest jeszcze bardziej odczuwalny, kiedy się faktycznie jest rodzicem. :)
Przypominam sobie czasy, kiedy oboje z dwa lata młodszym bratem mieliśmy naście lat. Kiedy mama czegoś nie pozwalała, szliśmy do taty i na odwrót. Kombinowaliśmy, z kim się dogadać, żeby osiągnąć swój cel. Nakłanialiśmy – na słodkie oczy, na „kocham Cię”, powołując się na sprawiedliwość, innych rodziców, czy łzy niezadowolenia. Manipulowaliśmy i sprawdzaliśmy możliwości na swój nastoletni sposób. Podważaliśmy ich zdanie, kiedy rozmawialiśmy wszyscy razem. Dorastające dzieci to z pewnością wyzwanie dla związku rodziców. Dodam, że nie robiliśmy wielkich stereotypowych problemów wychowawczych. Mieliśmy po prostu swoje zdanie. :)
Czasem ciężko małżonkom się dogadać, bo mają różne opinie. I choć zmiana może być trudna, jest do zrobienia, bo opiera się na naszych osobistych przekonaniach. Co innego, kiedy chodzi o dobro dziecka i rodzice mają totalnie wykluczające się stanowiska (każdy według swojej definicji dobra). To jest dopiero konflikt! Albo jakaś codzienna sprawa, w którą włącza się dziecko. Póki rodzice rozmawiają, mają w miarę równe szanse, ale kiedy przychodzi córka czy syn i staje po którejś stronie, waga argumentów się zmienia, w grę wchodzą emocje i uczucia. Mówię już oczywiście o starszych dzieciach, które całkiem sprawnie przedstawiają swoje racje.
Jaki z tego wniosek?
Dzieci, tak jak wszystkie osoby trzecie (choć one w szczególny sposób), wpływają na związek rodziców. Nie mam dzieci, ale nie mam też wątpliwości, że to prawda. Póki jest się bezdzietnym małżeństwem, chce się ograniczyć wpływ innych ludzi na związek. Tworzymy coś nowego, coś swojego – zakładamy własną rodzinę. Próbujemy wyciągnąć z naszych rodzinnych domów to, co najlepsze, połączyć to i stworzyć własny dom. Bronimy własnego gniazda, chcemy, żeby było po naszemu, a później dobrowolnie zapraszamy do niego małą istotę, która będzie wpływać na nasz związek najbardziej na świecie. :)
I tak sobie myślę, że nie ma w tym nic złego ani dziwnego. Tylko trzeba pamiętać, że choć dziecko pochodzi od swoich rodziców, dziedziczy po nich mnóstwo cech, to jest odrębną jednostką (a nie kopią mamy czy taty), która ma swoje prawa, ale też potrafi czasem namieszać (chociaż nie robi tego umyślnie!). :)
Będąc rodzicem, praca nad związkiem nabiera innego sensu i w inny sposób się ją realizuje. W pewnym sensie. W szczegóły będę się zagłębiać jak już będę mamą.
Co Wy na to? Patrzyliście kiedyś na problemy w związku pod kątem tego, że pojawiła się w rodzinie nowa osoba, czy zrzucaliście wszystko na nadmiar obowiązków? Jestem bardzo ciekawa zdania rodziców – tych pełną parą i oczekujących na poznanie swojego malucha.