Jedną z najfajniejszych rzeczy związanych z zawieraniem związku małżeńskiego jest stawanie się nową rodziną. Oczywiście wciąż jesteśmy częścią dwóch, ale łączmy je w jedną wielką familię. Czasem te dwa rody są zupełnie inne i my w naszym domu, robimy z nich wielki miszmasz, dorzucamy coś od siebie i mamy swoje miejsce na ziemi. Takie zupełnie nasze. W którym liczą się tylko nasze „chcę, powinniśmy, myślę, że…”.

Dorastając, widzimy wiele zachowań naszych rodziców, które nam się nie podobają. Kiedy jesteśmy coraz starsi, zaczynamy wiele tych sytuacji rozumieć zupełnie inaczej. Mając swoją rodzinę, możemy zdecydować, czy je powtarzamy, delikatnie zmieniamy czy zupełnie odrzucamy na rzecz innych. Tym bardziej, że wiele z nich w domu rodzinnym żony i męża było załatwianych inaczej. I to też trzeba jakoś połączyć. Wybrać to, co jest naszym zdaniem słuszne, i co nam i naszym dzieciom pasuje. Relacje rodzic-dziecko to pierwsze, które mi się nasuwają, myśląc o tym, co w naszej nowej rodzinie będzie trzeba ustalić. Dorastaliśmy w zupełnie innych modelach wychowania. Różnią się one bardzo, więc kiedy przyjdzie na świat nasze pierwsze dziecko, staniemy przed wieloma sytuacjami, które będą wymagały wspólnych ustaleń i wyborów.
Inną kwestią „do poprawy”, a raczej do ułożenia po swojemu są nasze relacje małżeńskie. Póki jesteśmy krótko po ślubie, jest dobrze. Nie trzymają nas się żadne schematy, mamy dużo czasu dla siebie, na pielęgnowanie naszego związku. Z kolejnymi latami małżeństwa tego czasu może być coraz mniej, więcej za to jakiś przyzwyczajeń, oczekiwań i problemów dnia codziennego. Widzieliśmy małżeństwa naszych rodziców. Pewne rzeczy były piękne, innych nie pochwalamy. Wiemy, czego powinniśmy się wystrzegać. I to szczególnie za kilka lat, bo teraz jest łatwo pamiętać o tym wszystkim. Łatwo jest też wytykać między sobą „błędy” innych małżonków, ale jak będzie z nami za kilka lat? Tylko od nas zależy, czy wpadniemy w schematy, które osłabiają więź, czy będziemy pracować nad naszą miłością i zakochiwać się w sobie na nowo. I teraz, kiedy właśnie jest łatwo, warto wypracować sobie przyzwyczajenia, które później będą nam pomagały. Przykładem może być umówione raz w miesiącu wspólne wyjście do kina, czy na spacer, cotygodniowa spokojna rozmowa o nas (teraz tych rozmów jest o wiele więcej, ale małżonkowie – rodzice mówią, że później ciężko o taki czas dla siebie), albo chociażby buziaki na dzień dobry i dobranoc, wspólne zasypianie, czy częste przytulanie od tak. To, co wypracujemy teraz, zaowocuje później. I nie muszą to być jakieś cuda na kiju, ale codzienne gesty uznania, miłości i szacunku.
Zwyczaje i tradycje wyniesione z domu to temat, który pojawia się zazwyczaj w okolicy Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Zaduszek. Do starć dwóch podejść dochodzić może także przy okazji urodzin i imienin. Dla niektórych rodzin ważniejsze są kolejne przeżyte lata, inne zaś przestają wypominać wiek niemal z osiągnięciem pełnoletniości. Jedni oczekują składania życzeń telefonicznie lub osobiście, innym wystarczy sms, a są i tacy, którzy nie spodziewają się niczego, dopóki nie wyprawią przyjęcia. Dyskusyjna jest także kwestia prezentów. Jakie, za ile, na jakie okazje? Wydawać by się mogło, że to przyjemny temat, ale z doświadczenia wiem, że nie zawsze tak jest. O dziwo, w naszym małżeństwie to jest chyba najbardziej konfliktowy obszar, ale nasz przypadek jest tematem na oddzielnego posta. Tradycje bożonarodzeniowe, jak ubieranie choinki, czas dawania prezentów, potrawy wigilijne, uczestnictwo lub nie w pasterce, łamanie opłatkiem, życzenia, czas rozpoczęcia wieczerzy, modlitwa na początek czy jej brak oraz przebieg kolejnych dni świątecznych w każdym domu wygląda inaczej. Dodatkowe konfliktowe sytuacje mogą wyniknąć przy układaniu zastawy – czy dajemy jedno nakrycie więcej dla zbłąkanego wędrowca, czy wkładamy sianko pod obrus, czy wieszamy jemiołę i całujemy się pod nią. O ile Boże Narodzenie jest bardzo rodzinnym i ciepłym czasem, który wiele osób, nawet niespecjalnie wierzących, obchodzi w dość tradycyjny sposób, tak świętowanie Wielkanocy nie jest już takie oczywiste. Mało kto na przykład wie, że święta te nie zaczynają się w sobotę pójściem do kościoła ze święconką, ale już tydzień wcześniej w Niedzielę Palmową, która zaczyna Wielki Tydzień. Uroczyste obchody Świąt Zmartwychwstania odbywają się już w Wielki Czwartek wspomnieniem ustanowienia Eucharystii. W Wielki Piątek mamy pamiątkę Męki Pańskiej, a w sobotę w nocy obchodzimy Wigilię Paschalną. Uczestniczenie w całym Triduum (czwartek, piątek, sobota) nie zawsze jest oczywiste dla wielu osób. Tak samo jeśli chodzi o święconkę – niektórzy według katolickiej tradycji czekają z jej spożyciem do niedzielnego śniadania, które jest w gronie całej rodziny, inni spędzają je jedynie z domownikami. Są i tacy, którzy jajka i inne pokarmy zjadają tuż po powrocie z kościoła. W jednych rodzinach zajączek przynosi drobne prezenty i słodycze, w innych podarki równe tym spod choinki, niektórych zaś kicający zwierzaczek zupełnie omija.

To wszystko, o czym piszę wyżej (i to, o czym zapomniałam) nie musi wyglądać tak, jak oczekują od Was krewni. Jesteście nową rodziną, która ma prawo do swoich zwyczajów, która będzie wychowywać dzieci po swojemu. Z pewnością rodzicom będzie milo, kiedy zrobicie coś tak jak oni, kiedy będą widzieli, że pewne rzeczy wynieśliście z domu, ale nie macie takiego obowiązku. Pamiętajcie, że zawsze macie wymówkę, że w domu Waszego współmałżonka było inaczej i musicie się dostosować. Albo obstawajcie twardo przy swoim. Z czasem wszyscy się przyzwyczają i docenią, a może nawet przejmą Wasze zwyczaje?