Jeśli jesteście trochę w ślubnym temacie, to pewnie nie raz widzieliście gadżety z tym napisem. Pojawiają się one najczęściej na tablicach rejestracyjnych w aucie młodej pary, na naklejkach na podeszwy butów, które widać, gdy nowożeńcy klękają w kościele oraz na t-shirtach dawanych w prezencie ślubnym lub podczas wieczorów panieńskich i kawalerskich. Oprócz napisu na wzór składa się uproszczony, ikonograficzny wizerunek państwa młodych. On smutny, ona wesoła. No tak, biedny pan młody, że się oświadczył, ona powiedziała „tak” i idą razem do ołtarza. Ta smutna miłość, ach…
Rozumiem, że ma to być żart, ciekawostka, coś „innego” niż wzniosłe frazesy. Tylko, że to już wcale nowe nie jest. Już nie bawi, nie szokuje, nie dziwi. Chociaż nie. Ja się dziwię, po co żartować w ten sposób. „Game over” pojawia się na ekranie po przegranej grze. Wtedy, kiedy nie udało się przejść poziomu, kiedy bohater zginął, kiedy nie zdążył. Czyli co? Ślub to przegrana? Tak, wiem, że wyolbrzymiam, ale po prostu nie rozumiem i nie lubię.
Ja się cieszę z mojego małżeństwa. Wygrałam życie! I to jakie! U boku mężczyzny, którego kocham, który poprosił o moją rękę, To nie jest „game over”, tylko „next level”. Weszliśmy na inny poziom naszej relacji, ale i życia w społeczeństwie. I to jest dobre i fajne. Po prostu.
Mój sprzeciw dla tego typu weselnych akcesoriów nie wynika z tego, że jestem tradycjonalistką, która śluby widzi jedynie w pastelowych serduszkach i z eleganckim fontem na zaproszeniu. Koniecznie ze wstążką i jeszcze jakimś dżecikiem błyszczącym, żeby bardziej luksusowo było. Nie. Urzekają mnie wesela w ogrodzie, na luzie. Uwielbiam zwariowane sesje zdjęciowe, parę młodą w trampkach, pana młodego w kolorowych skarpetkach, z ludzikiem lego zamiast kwiatka w butonierce. Kocham intensywne kolory, nietypowe rozwiązania. Tylko niech to rzeczywiście będzie święto miłości. Niech młodzi nie wstydzą się swojej radości, niech ją wykrzyczą światu, niech pokazują swoje szczęście, żeby wszyscy im zazdrościli. Wierzę, że wszystkie pary w dniu swojego ślubu są szczęśliwe (nie mówię o patologicznych przypadkach małżeństwa pod przymusem itp.).
W związku z tym mam czasem wrażenie, że te wszystkie żarty i docinki na temat zawierania małżeństw są po prostu wpasowaniem się w ogólny nurt społeczny, który wyśmiewa wartość rodziny, a co za tym idzie, sensu brania ślubu. Wśród studentów często miałam wrażenie, że planowanie założenia rodziny, a nawet mówienie na ten temat pozytywnie było jakimś foux pas. Niemal wypadło rzucić od niechcenia, że „mi się nie spieszy, że jeszcze o tym nie myślę, po co się w to pakować”. Tak jakby była to jakaś tragiczna ostateczność, która i tak wszystkich dopadnie.
Wylałam swoje żale, więc powoli kończę. Ślub nie jest zakończeniem, ale początkiem. Małżeństwo to nie przegrana, a wygrana stokroć lepsza niż los na loterii. Po złożeniu przysięgi gra przechodzi na wyższy level, robi się trudniej, ale i ciekawiej, a odkrywane „itemki” (nie ma to jak mieć męża-gracza) dają coraz więcej korzyści i mocy.
A Tobie podobają się takie gadżety?