Pisząc teksty na bloga, co jakiś czas łapię się na tym, że ciśnie mi się na klawiaturę zwrot „kiedyś myślałam, że” albo „kiedyś wydawało mi się, że”, po których następowałaby druga część zdania „teraz jednak widzę/rozumiem” itd. I tak się zastanawiam, czy to źle czy dobrze i o czym to świadczy.
Kiedyś myślałam, że pisanie wygląda inaczej
Pamiętam, jak niecały rok temu zaczęłam pisać o trudnej relacji z matką (nie że z moją, ale ogólnie). Tak się zakręciłam sama w swoich przemyśleniach, że wpis nie powstał do tej pory. Coraz bardziej dociera do mnie, ile daje mi pisanie, chociaż poradnika nie ośmieliłabym się jeszcze pisać.
To już nie tylko kwestia porządkowania myśli, ale rodzaj kroniki przemyśleń, opinii i podejścia do życia. Podobno ludzki charakter zmienia się co kilka lat. Ciekawa jestem, czy to jest ten mój moment zmiany charakteru. A może to po prostu jakiś rodzaj dorastania? Kolejny etap procesu dojrzewania, w którym zaczynam dostrzegać to, co kiedyś mi umykało? Taki czas, kiedy na nowo definiuję rzeczywistość wokół i prawdy, kiedyś mi objawione, objawiają się na nowo.
Oczywiście to, co teraz, wydaje mi się dużo mądrzejsze, niż to, co było kilka lat czy nawet miesięcy temu. Ale nie to, że myślę, że byłam głupia. Nawet nie, że naiwna. Chyba po prostu inna, młodsza. I jako młodsza ja chyba miałam prawo inaczej pewne rzeczy widzieć. Nie gorzej, ale mniej jasno i w niepełnym spektrum. Ze świadomością, że moje przekonania w obecnej formie też są tymczasowe i ograniczone w pewnym sensie (przez doświadczenia itp.).
Zmieniam się
Zauważyłam, że w kilku już wpisach na blogu pojawił się temat tego, że ciągle się zmieniamy (tu, tu czy tutaj). Życiowo dorastamy albo po prostu zaczynamy lubić inne rzeczy, ot tak. I o ile w innych te zmiany widziałam wcześniej i potrafiłam o nich mówić, tak te swoje ciężko mi było zauważyć. A one są tak jasno widoczne tutaj, na blogu!
Nie są to jakieś gigantyczne zmiany światopoglądowe. Podstawa jest ta sama, ale jakby otwierały się kolejne szufladki albo okna ze świeżym powietrzem docierającym tam, gdzie już zrobiło się trochę duszno. Ten powiew nie zawsze był przyjemnym wietrzykiem, czasem mroził chłodem i drastycznie wymuszał coś, czego totalnie nie chciałam. Kiedy indziej próbował się wedrzeć do środka mnie, a ja go nie wpuszczałam – z lęku przed tym, co niesie albo wygody przyzwyczajenia.
Co będzie dalej?
Trochę się boję, co te zmiany przyniosą. Mam nadzieję, że nie prowadzi to do bycia kimś, kto poucza innych słowami „życia nie znasz” albo „oj, jeszcze zobaczysz”. Mam do nich wstręt i nadzieję, że jutrzejszy dzień przyniesie po prostu większą świadomość rzeczywistości i lepszą umiejętność opisywania jej słowami. Trudno jest wiedzieć, co konkretnie i dlaczego się przeżywa, trudno jest nazwać emocje czy poglądy i zdawać sobie z nich sprawę, ale jeszcze trudniej jest o nich mówić czy pisać.
Przez moment wydawało mi się, że to głupie co chwila wspominać, że „kiedyś myślałam, że”. Wydawało mi się, że to jest oznaką jakiejś mojej chwiejności, może niezdecydowania, a w skrajnym przypadku wcześniejszej niedojrzałości (no bo jak mogłam nie zdawać sobie z czegoś tam sprawy?!). Teraz uśmiecham się sama do siebie surowej i myślę sobie, że to dobrze.
Dobrze, że modyfikuję swoje poglądy, że je pogłębiam i poszerzam, po drodze precyzując coraz bardziej. Myślę sobie teraz, że to jednak świadczy o rozwoju i dążeniu do bycia lepszą wersją siebie – bardziej świadomą tego, co wokół i tego, co w środku przede wszystkim. Gdybym miała zupełnie identyczne spojrzenie na świat przez kolejne lata życia bez względu na własne doświadczenia chociażby, oznaczałoby to, że nie myślę już o świecie jak kiedyś, że nie zadaję pytań i nie zastanawiam się nad jego istotą (zaleciało filozofią odrobinę, no nie?). Oznaczałoby to, że coś, co raz zrozumiałam, odkładam na półkę i bazuję na tym, co zapisała tam nastolatka, studentka albo nawet dziecko (bo z pewnością i ta mała dziewczynka, którą kiedyś byłam, coś tam zostawiła w dziale postrzegania świata mojego wnętrza).
Publikacja własnych tekstów uświadamia odpowiedzialność za klarowność przekazu myśli
Myślę sobie, że gdyby nie blog, nie zrozumiałabym tak wielu spraw i nie poukładałabym ich w głowie na nowo (a przynajmniej nie tak skrupulatnie i konkretnie). Zostałyby pewnie po staremu, co jakiś czas tylko powodując zgrzyty, kiedy w dyskusji, używając starych argumentów, zaprzeczałabym sama sobie. Bo to tak działa – pozyskując kolejne informacje, trzeba aktualizować wcześniejsze. One często się nawzajem uzupełniają, albo wręcz wykluczają. Generowanie własnych nowych wniosków bez odniesienia do wcześniejszych powoduje logiczne błędy i wtedy coś zgrzyta. Od nas zależy, czy coś z tym zrobimy (przemyślimy zagadnienie na nowo) czy olejemy sprawę i będziemy tymi, którzy „wiedzą lepiej, bo tak”.
Jest też jeszcze jedna możliwość, co by było, gdybym nie pisała bloga – zanudziłabym męża rozmowami o tym, co myślę. Albo bym nie myślała o wielu rzeczach, a to byłoby smutne, bo lubię myśleć.