Warning: Creating default object from empty value in /home/platne/serwer14905/public_html/BlogMocem/wp-content/themes/pinnacle/themeoptions/redux/inc/class.redux_filesystem.php on line 29
Case study - rodzicielstwo okiem bezdzietnej - Mocem

Case study – rodzicielstwo okiem bezdzietnej

with 4 komentarze

Muszę Ci coś powiedzieć. Dawno nie męczyłam się tyle z napisaniem tekstu. To, że rzadko publikuję, nie oznacza, że nic nie robię. Czasem wręcz przeciwnie. Chciałam poruszyć kwestię różnicy między szacunkiem do rodziców, a uważaniem ich za autorytet. I chociaż wiem, co o tym myślę, to post zaczął dotykać tak wielu ważnych wątków, że okazało się, że jest to temat na o wiele więcej – czasu, tekstu i przemyśleń. Przeczytaj, dlaczego rodzicielstwo jest mi tak ciężko opisać.

Case study - rodzicielstwo okiem bezdzietnej

Pisanie rozjaśnia myśli i wymaga uporządkowania. Tutaj niczego nie nadrobię mową ciała, jakimś gestem czy miną, która mówi wszystko. Nie przemycę nic intonacją głosu, znaczącą pauzą ani wzruszeniem ramion. Sarkazm musi być jasny, by każdy pojął. Najważniejsze są słowa i ich znaczenie.

Żeby zdania miały sens, muszę być ich pewna

Szczególnie te publikowane w sieci. Kiedy piszę i zagłębiam się świadomie w pewne zagadnienia, sama nie raz zapędzam się w przysłowiowy kozi róg. Bo coś mi się wydaje, bo mam jakąś tezę na początku, a dwa akapity później sama ją obalam. To tworzy porządek w głowie, ale strasznie wydłuża czas powstawania nowych tekstów.

Podobnie było z tym szacunkiem do rodziców. Punktem wyjścia miał być fakt, że w niektórych domach argument „bo jestem Twoją matką” bije inne na głowę. Gdy już brakuje logiki, gdy nic nie skutkuje, pojawia się on i dyskusja skończona. I nie chodzi mi o sytuację, gdy mówi się tak do malucha, który mocno rozrabia. Być może wtedy ma to sens, bo jest praktycznie pewne, że to rodzic ma rację. Nie rozumiem jednak, gdy używa się tego argumentu do dorosłego dziecka, które widzi i rozumie o wiele więcej niż zbuntowany dwulatek.

I choć sytuacja wydaje się być prosta do opisania to okazała się morzem bez dna i pajęczyną powiązań. Źle napisany tekst mógłby komuś zasugerować, iż uważam, że rodzicom nie należy się szacunek, albo że nie wiem, co to w ogóle znaczy. Do tego mi daleko. Nie miałabym ochoty tłumaczyć się komukolwiek, że przecież szanuję moich rodziców. Ostatnio nawet rozmawiałam z mamą o tym, że szanuję ją za coś więcej niż „tylko” bycie matką.

Prosta sprawa opisywana od początku stworzenia świata

Pisząc tego posta, którego nie skończyłam, a o którym teraz piszę, zaczęłam wyjaśniać jak rozumiem szacunek i czym jest dla mnie autorytet. Wspominałam o ich różnych rodzajach i o tym, że jeden należy się każdemu człowiekowi z automatu, a na drugi trzeba zapracować i być kimś więcej. Rozwodziłam się nad rodzicielstwem i dorastaniem, nad tym, kim są dla nas rodzice i jak ich widzimy. Przypominałam sobie coraz więcej sytuacji i przykładów – jedne potwierdzały moje słowa, inne im przeczyły i wprowadzały zwątpienie, tworząc kolejne pytania. Kończąc każdy akapit, chciałam napisać kolejne trzy wyjaśniające związki przyczynowo-skutkowe i wszelkie potencjalne niedomówienia i wątpliwości.

Czegoś mi brakuje

Wyszedłby mi z tego cały elaborat, ale zabrakło mi jednego elementu układanki, żeby opisywać zjawisko aż tak dokładnie. Wiem, jak to jest być córką. Mój mąż jest synem. Mamy rodzeństwo, przyjaciół i znajomych, a każdy z nich ma inne doświadczenia bycia dzieckiem. Tylko co z tego, skoro nie wiem, jak to jest być matką? Rozpędziłam się za bardzo, pisząc o wszystkim, co wiąże się z tematem, ale zacięłam się, gdy nadszedł moment, w którym ktoś mógłby podważyć moje słowa. I nie chodzi o to, że byłoby mi przykro, gdyby ktoś mi napisał, że „co ja tam wiem, skoro nie jestem matką”. Chodzi o to, że to byłby fakt – pewnych rzeczy nie wiem i zdaję sobie z tego sprawę. Utrudnia mi to momentami życie, bo mam wrażenie, że nie mam dostępu do jakiejś części mnie, ale kiedyś do tego dojdę.

Wystraszyłam się pisania o „matce”

Kiedyś widziałam ją tylko jako dorosłą kobietę, która wychowuje dziecko i nastolatka. Dzisiaj jest dla mnie raczej młodą kobietą, która bezgranicznie kocha swojego potomka i jest w stanie zrobić dla niego wszystko (choć czasami ma macierzyństwa serdecznie dość). Te dwa obrazy jeszcze mi się do końca nie łączą. Patrzę na „matkę” (nie na swoją, ale na wyimaginowaną osobę – symbol) z punktu widzenia córki i kogoś aspirującego do roli matki. Widzę jak to jest być dzieckiem i wyobrażam sobie (choć nie do końca) jak to jest być matką.

Małżeńskie tematy mam poukładane. Znam swoje konkretne zdanie w wielu kwestiach. Mam argumenty i jasno sprecyzowane opinie. Mniej lub bardziej, ale wiem, co i jak. Rodzicielstwo jest dla mnie jeszcze nieodkryte. I wcale nie dlatego, że jeszcze nie mamy dzieci. Po prostu zaczynam dostrzegać więcej jako dorosły człowiek.

Rodzicielstwo – zauważam więcej

Inaczej widzimy postaci ojcamatki jako dzieci, inaczej, gdy stajemy się dorośli. Patrzymy tak na swoich rodziców i na tych wszystkich naokoło. Zestawiamy to, co było u nas w domu, z innymi modelami rodzin, hierarchiami i zasadami w nich panującymi. Biorąc ślub, dostrzegamy kolejne odcienie rodzicielstwa w postaci teściów i nowych relacji. Poznajemy drugą rodzinę (często zupełnie inną) od wewnątrz. Na bazie dwóch różnych próbujemy stworzyć coś swojego.

Widzimy naszych rówieśników, którym rodzą się dzieci lub w naszym domu pojawia się maleństwo i poznajemy początki rodzicielstwa – tak różne od tego, co wcześniej rozumieliśmy pod tym pojęciem. Różne nie pod względem obowiązków czy zewnętrznego działania, bo każdy wie, że niemowlę płacze, trzeba je przewijać i karmić, a poród kończący (oby) dziewięciomiesięczną ciążę boli, ale różne pod kątem emocji i przeżyć wewnętrznych. Łączę w głowie bezgraniczną miłość matki do słodkiego różowego bobasa z mamą, która daje kieszonkowe, kupuje nowe ciuchy, czasem na coś pozwoli, czasem skrzyczy za bałagan w pokoju albo każe skoczyć po śmietanę. I jeszcze mi się to do końca w głowie nie mieści, bo macierzyństwo jest niesamowite.

Case study - rodzicielstwo okiem bezdzietnej

Relacja rodzice – dziecko ewoluuje, ale trwa

I chociaż sytuacja, o której chciałam pisać we wcześniejszym niedokończonym poście dotyczy relacji rodziców z dorosłym dzieckiem, to ciężko o tym myśleć w totalnym oderwaniu od tej samej relacji sprzed ponad dwudziestu lat. A jak się zaczyna człowiek zastanawiać nad czymś, co trwa tak długo i tak bardzo się w międzyczasie zmienia i jeszcze próbuje to zapisać to może powstać z tego bardzo długi tekst. Ale blogi nie są od tego, więc zanim zobaczycie ten pierwszy wpis, chcę być go pewna i koniecznie muszę go pociąć na różne zagadnienia – żeby Wam się łatwiej czytało, a mi łatwiej pisało (bo z pewnością nie jest to skończony temat).

Blogowanie uczy

Jak chcecie sobie w życiu jakieś rzeczy poukładać to załóżcie blog. Świadomość tego, że ktoś przeczyta moje słowa, wymusza naprawdę dogłębne przemyślenie poruszanych tematów. Głupio byłoby coś opublikować i zostać od razu posądzonym o brak logiki. Ludzie mogą i będą się z Tobą czasem nie zgadzać, ale jak sam ze sobą się nie zgadzasz to już jest problem. Pisanie do szuflady (czy dysku własnego lapka) też dużo daje, ale puszczenie tego w świat uczy dodatkowej odpowiedzialności i szacunku do słowa.

To już wiesz, dlaczego wpisy na blogu czasem pojawiają się rzadziej. Zazwyczaj w takich momentach siedzę nad tekstami, które się pisze i pisze i zazwyczaj zostawiam je i tak „na później”. Pomyślę, przetrawię i kiedyś je dokończę. Idę dumać nad szacunkiem do rodzicielki i autorytetem rodzica. A w międzyczasie szukam dodatków do wykończenia mieszkania, bo koniec remontu tuż tuż. :D

A jaki Wy macie teraz obraz „matki”? Co Wam się kojarzy z tym słowem? Bardziej widzicie Wasze mamy czy siebie i własne dzieci?

Follow Olborska:

Blogerka i projektantka Mocem

Jestem Ewa, żona Piotra. Piszę o kreatywnych ślubach i późniejszym szczęśliwym życiu. W moim sklepie znajdziesz produkty dla małżonków, koszulki dla par i akcesoria ślubne. Bestsellerem stały się puzzle z pytaniem o świadkowanie.