Jedni mężowie chodzą ciągle z kolegami na piwo, inni oglądają wszystkie możliwe mecze piłki nożnej, jeszcze inni spędzają na siłowni więcej czasu niż w domu. Mój także gra w gry komputerowe.
Kiedy się poznaliśmy Piotrek był mocno zaangażowany w grę The World of Warcraft. Nie tylko zdobywał kolejne poziomy, ale także „klimacił”. Umawiał się ze znajomymi z gry (np. z Izą z bloga Czarny Kotu w internetach) i odrywali postaciami różne role, nadawali zawiłą fabułę do tego, co proponuje producent WoW-a. Dla mnie to była totalna nowość. Mieliśmy wtedy 20 lat.
Dzisiaj, 7 lat później, mój Mąż wciąż jest aktywnym graczem. W międzyczasie skończył studia informatyczne. Zainteresowanie komputerami, sprzętem i grami rozwija się i ewoluuje. Ostatnie tygodnie spędziliśmy z Wiedźminem – Piotrek grał, a ja siedząc w tym samym pokoju, mimowolnie słuchałam, co tam się dzieje.
Co jakiś czas Mąż relacjonuje mi ciekawe reakcje otoczenia na jego pasję. Koledzy jak najbardziej rozumieją, że lubi grać. Ba, sami lubią. Nie to jest nietypowe, że dorosły facet wbija levele, zabija orki czy inne potwory i zbiera manę.
Najbardziej zaskakujące dla wielu osób okazuje się to, że „ja mu na to pozwalam”!
Za każdym razem bardzo mnie to dziwi. I to z wielu powodów. Po pierwsze, nie jestem jego mamą, a on nie ma kilku lat, żebym mogła mu czegokolwiek „zakazać. Po drugie, dlaczego w ogóle miałabym być przeciwna takiej rozrywce?
Podobno niektóre dziewczyny swoich chłopaków i żony swoich mężów mówią, że to dziecinna rozrywka, nie dla dorosłych. Serio?! Chyba nigdy nie oglądały, a nawet nie słuchały gier swoich facetów. We wspomnianym wcześniej Wiedźminie usłyszałam więcej przekleństw niż chyba przez ostatni rok realnego życia. Zakrwawione miecze, gołe piersi, klimat niczym z horroru, intrygi i najprzeróżniejsze zbrodnie to zdecydowanie nie jest coś, w co pozwoliłabym grać dziecku. Tym bardziej, że gry mają swoje oznaczenia wiekowe, których warto się trzymać. Zatem argument, że gry komputerowe są dla dzieci jak dla mnie jest totalnie nietrafiony.
Przychodzą mi do głowy jeszcze dwa powody, które czasem się powtarzały w opowieściach, czemu kobiety nie pozwalają mężczyznom grać na kompie. Pierwszy dotyczy czasu, drugi pieniędzy.
Jasne, gdyby Piotrek spędzał kilka godzin codziennie, wcielając się w ulubione role bohaterów lub złoczyńców, nie byłabym zachwycona. Dopóki jednak potrafi zachować umiar, nie zaniedbuje pracy, domu i na spokojnie znajduje dla mnie czas, nie widzę w tym problemu. Co więcej, to jest fajne! Dlaczego? Bo facet z zainteresowaniami jest ciekawszy niż bez. ;) Bo ja też mam wtedy czas, żeby zając się sobą albo wyjść gdzieś. Nie spędzamy ze sobą 24 h na dobę. Potrzebujemy oddechu, czasu dla siebie samych.
W dzisiejszym świecie, żyjąc w mieście, nasi mężczyźni nie mają czasu i sposobności do wykazywania się. Nie muszą walczyć. Przetrwanie rodzinie zapewniają, siedząc w biurze albo przy innej dość spokojnej pracy. W rzeczywistym życiu brakuje ryzyka, rywalizacji i męskich rozrywek. W grach to wszystko jest. Nie przeceniam ich wartości ponad np. górskie wycieczki czy biwak, ale rozumiem, że faceci po prostu to lubią. Nawet ci spokojni i ułożeni, którzy nie skrzywdziliby muchy, w grze mogą porządnie przywalić rywalowi. I Bogu dzięki. Niech się leją w tym wirtualnym świecie, a później wracają do nas jako czuli mężowie i ojcowie. Patrząc na mojego Męża i wielu znajomych mężczyzn, widzę, że można oddzielić to, co robi się w grze od tego, jakim się jest człowiekiem. To trochę tak jak w męskim gronie panowie pozwalają sobie na bardziej swobodne żarty niż w otoczeniu rodziny.
Jeśli chodzi o pieniądze to ich wydawanie nie ogranicza się do kupowania gier. Chodzi jeszcze o sprzęt – komputer, telewizor, klawiatura z wyróżnionymi klawiszami WSAD, myszką z większa ilością przycisków z podkładką, pady, głośniki. I to raczej nie najtańsze.
Ja mu „pozwalam”! Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że z wielu tych rzeczy także korzystam. Nie mamy podłączonej telewizji, a z telewizora (zgodziłam się na większy i lepszy niż sama bym wybrała – patrz zdjęcie wyżej) korzystamy codziennie – albo razem oglądamy seriale, albo Piotrek gra, albo gramy razem. Jednego pada dostał ode mnie na gwiazdkę (patrz zdjęcie poniżej). Drugiego kupił sobie sam „w nagrodę za zmianę pracy” – jak najbardziej zasłużenie (patrz zdjęcie powyżej). I dzięki temu możemy oboje grać, siedząc wygodnie na kanapie. No dobra, gramy tak tylko w Raymana, bo ciężko trafić w mój gust… Jak to określił mój brat, jeśli chodzi o gry, to „mam mentalność trzynastolatki”. :D Nie wstydzę się tego, a co! Gram w Raymana, Simsy, Settlersów i Konie i kucyki z brokatową okładką płyty.
Super wybajerzoną myszkę z siedemnastoma przyciskami Piotrek kupił kilka lat temu i wciąż mu dobrze służy (patrz zdjęcie poniżej). Głośniki swoje też przeżyły. Słuchawki bezprzewodowe dostaliśmy w prezencie ślubnym (były na naszej liście prezentów) – czasem Piotrek w nich gra, kiedy indziej zmywa naczynia. :)
Sprzęt to jednorazowy wydatek, który służy przez lata lub długie miesiące. Myślę, że taki sposób spędzania czasu może być jednak tańszy niż częste piwka z kolegami.
Nie mam żadnego „ale” do tych wydatków, bo sama też lubię kupować coś dla siebie. Skoro ja mogę, to czemu on nie? Najświeższy przykład – Piotrek wymieniał swojego PC-ta, a ja kupiłam sobie w końcu lampę UV do lakierów hybrydowych. Oboje planowaliśmy te wydatki od kilku miesięcy i w końcu się udało. :D Taki mały Dzień Dziecka u Olborskich. :)
Mam wrażenie, że wiele żon nie widzi swoich wydatków, a mężów podlicza za wszystko. Nasze drobne grzeszki mogą jednorazowo być dużo tańsze, ale sumarycznie może się okazać, że wydajemy zdecydowanie więcej.
I jeszcze jeden konkretny argument – komputery to też jego praca (Piotrek jest programistą). A zdecydowanie lepiej (wydajniej itd.) pracuje się na nowym sprzęcie. I nie chodzi mi o wykorzystywanie swojego prywatnego lapka do celów firmowych, ale do nauki i rozwijania się. Nie rozumiem żon informatyków, które nie godzą się na wydatki na sprzęt. Jak dla mnie jest to pośrednio inwestycja w lepszą finansową przyszłość. Chodzi mi oczywiście o sytuację, kiedy rodzinę stać na takie zakupy bez poświęcenia innych, pilniejszych obszarów, które wymagają wydatków.
Piotrek jest graczem od około 20 lat.
Zmieniają się gry i jego podejście do nich. Przez tak długi czas można wyrobić sobie odpowiednie nawyki, podejście do pewnych spraw. Na obecną chwilę, kiedy mówi, że pogra godzinkę, to faktycznie po 60 minutach kończy. Traktuje to jako przerywnik i sposób na odstresowanie, którego każdy potrzebuje. Bardzo w nim to cenię i podziwiam – ja, gracz okazjonalny (casualowy – podobno ma to swoje określenie) nie potrafię określić sobie tak sztywno czasu. Jak coś mnie wciągnie to mnie nie ma przez cały dzień. I dlatego nie gram. :)
Dzięki mojemu Mężowi poznałam świat gier od drugiej strony. Pierwszy stopień studiów skończył na specjalizacji dotyczącej tworzenia gier i symulacji komputerowych. Wiem, że będzie potrafił świadomie wprowadzać w ten świat nasze dzieci – z rozwagą, zabawą i jak największą korzyścią dla nich.
Kiedyś bezmyślnie powtarzałam teksty o tym, że gry na komputerze są złe, ogłupiają, uzależniają. Dzisiaj wiem, że one także uczą, wyrabiają pewne umiejętności, wpływają na pracę mózgu i potrafią go rozwijać.
Jak to jest być żoną gracza komputerowego?
Tak samo jak być żoną każdego innego faceta, który ma pasję i zainteresowania. Tylko urządzenia wokół lepiej działają, czasem musisz przeżyć na ścianie plakat z obitą twarzą bohatera gry, a w tle zamiast muzyki słuchasz pobrzękiwania mieczy. Jest dobrze. :)
A czym interesują się Wasi mężczyźni? Jakie macie podejście do gier? „Pozwalacie” mężom grać?
P.S. Zdjęcia robił Piotrek. :)