Kobiety dużo mówią. To jest fakt. Niezaprzeczalny. Gadamy, plotkujemy, narzekamy, opowiadamy, uzewnętrzniamy się, radzimy, streszczamy, opisujemy. Codziennie wypowiadamy mnóstwo słów na różne tematy. Nasi mężowie starają się nas słuchać, choć nie zawsze przychodzi im to z łatwością. Oni mówią mniej i inaczej. Mężczyźni mówią z innych powodów.
A jakie my mamy powody do mówienia?
Przede wszystkim mamy taką potrzebę.
Nie zawsze chodzi o konkretny komunikat, przekaz informacji, ustalenie zadań czy pytanie o czyjeś samopoczucie. Często mówimy po prostu po to, żeby komuś coś opowiedzieć. Potrzebujemy coś z siebie wyrzucić, przekazać dalej.
Czas na dygresję.
Niedawno zachwycił mnie serial „Outlander”. Mąż go włączył, a ja niechętnie obejrzałam pierwszy odcinek. I przepadłam. Zaczęłam czytać książki, na podstawie których został nakręcony. Każdy sezon to jeden tom powieści „Obca” Diany Gabaldon. Autorka napisała ich osiem – każda to opasłe tomisko około 1000 stron. W tej chwili czytam piątą część „Ognisty krzyż”, czyli dość mocno wyprzedziłam ekranizację (czekamy dopiero na trzeci sezon).
Cała seria robi na mnie niesamowite wrażenie. Dużo z Piotrkiem rozmawialiśmy o tematach, które były poruszane w filmie. Wymienialiśmy się uwagami co do zachowania postaci, ich umiejętności aktorskich, szkockich krajobrazów, muzyki i samej fabuły. Gdy zaczęłam czytać pierwszą książkę, opowiadałam mu o różnicach i podobieństwach między serialem a lekturą (tych pierwszych jest zdecydowanie mniej!). Historia Jamie’go Frasera i Claire Randall często gościła w naszym domu.
Co ma potrzeba mówienia do powieści „Obca”?
Dzięki niej odkryłam, jak silna jest ta potrzeba.
Już tłumaczę. Wspólne rozmowy o XVIII-wiecznej Szkocji skończyły się razem z oglądaniem drugiego sezonu serialu. Będą kolejne, więc Piotrek nie chce, żebym mu opowiadała, co się w nich wydarzy. Być może kiedyś sam też sięgnie po książki, więc nie życzy sobie spojlerów. Rozumiem. Ma to sens, ale…
Tak bardzo chciałabym o tym wszystkim opowiedzieć!
Przygody bohaterów, które przeżywam w trakcie czytania, chciałabym dzielić z kimś jeszcze. Móc o tym porozmawiać. Zżera mnie to od środka, gdy dzieją się w książce rzeczy straszne lub bardzo radosne, a ja nie mogę o tym po prostu powiedzieć na głos – przejąć się, wyrazić emocje, które mi towarzyszą, zdziwić się. Czasem mam ochotę nie słuchać Męża i mimo jego próśb wszystko mu opowiedzieć. :) Czy Jamie przeżył bitwę pod Culloden? Co się z nim później działo? Co z Jackiem Randallem? Czy Claire była z Frankiem szczęśliwa? Czy wróciła do Jamiego? Jak się odnaleźli? Co z ich córką? Czy wiedziała, że Frank nie jest jej ojcem?
Wiesz, dziwi mnie to bardzo. Po co mam komuś opowiadać książkę, którą czytam? Dlaczego jest mi dziwnie, że nie mogę przekazać Piotrkowi choćby podstawowych faktów?
Nie zrozum mnie źle. To jest mega błaha sprawa. To jest pierdoła, jakich wiele. Jest mi momentami źle, ale jest to takie zabawne „źle”. Treść tej powieści nie jest istotną sprawą w naszym życiu. Nie muszę wcale jej Piotrkowi opowiadać. Nie jest to sprawa życia i śmierci. A moje „cierpienie” związane z niemożnością przekazania tego komuś to raczej powód do śmiechu. Dla mnie i dla mojego Męża. :) Serio, bawi mnie to niemożliwie, kiedy nie mogę wytrzymać, żeby mu powiedzieć, czy ktoś przeżył czy nie.
Ta banalna sprawa pokazała mi jednak pewien schemat kobiecego działania. Dzięki niej poznałam lepiej swoje potrzeby. Kobietom nie chodzi o to, żeby gadać bez końca tak po prostu. Mamy potrzebę mówienia, ale wynika ona z czegoś głębszego niż przekazywanie informacji i potrzeba kontaktu.
Kobiety mówią, bo odczuwają potrzebę dzielenia się.
Z jednej strony jest to chęć wypowiedzenia na głos pewnych rzeczy, z drugiej jednak nie miałoby to sensu, gdyby nikt nie słuchał. I nie chodzi o suche przesłanie komunikatu, ale o reakcję, współodczuwanie w pewnym sensie. Opowiadając o czymś ważnym dla mnie, wyrażam swoje uczucia i emocje. Nie oczekuję, że druga osoba będzie czuła to samo, ale wystarczy, że z uwagą wysłucha.
Osoba, której powierza się wypowiadane słowa i swoje przeżycia z nimi związane też jest w tej potrzebie dzielenia ważna. Jasne, są kobiety, które gadają z każdym i o wszystkim (np. moja babcia), ale zazwyczaj jednak nie każdemu opowiemy wszystko, co jest dla nas ważne. O „Outlanderze” chętnie pogadałabym z Piotrkiem, bo wiem, że go ten temat interesuje, wcześniej o tym gadaliśmy i nie musiałabym mu streszczać historii od początku. Z koleżankami też bym mogła o tym serialu pogadać, ale mniej „dogłębnie”, że tak powiem. Byłby to inny rodzaj rozmowy.
Kobiety są istotami relacyjnymi.
Relacje i wspólnota są dla nas bardzo ważne. Drugi człowiek to priorytet. Lepiej odczytujemy emocje innych ludzi niż mężczyźni, czytamy miedzy wierszami. Z jednej strony chcemy pomagać i czuć się potrzebne, z drugiej my potrzebujemy ludzi dla dobrego samopoczucia – mamy potrzebę dzielenia – życia, przeżyć, emocji.
I chyba z tej potrzeby wynika nasza skłonność do plotkowania (nie rozsiewania plotek jako nieprawdziwych informacji o kimś, ale rozmawiania o innych). Kiedy wokół mnie dzieje się coś dobrego, mam ochotę opowiadać o tym wszystkim. Konkretny przykład to informacje o zaręczynach, ciążach i narodzinach w rodzinie i wśród znajomych. Mimo tego, że te informacje mnie osobiście nie dotyczą, gdy się o nich dowiaduję, mam ochotę przekazać je dalej. Nie dlatego, żeby wszyscy poznali fakty o innych (często nieznanych sobie ludziach), ale z radości. Cieszę się, więc chcę się tym podzielić. Ale nie martwcie się, nie opowiadam o takich wydarzeniach na lewo i prawo, umiem ujarzmić moją wylewająca się radość. ;)
Potrzeba opowiadania o książce doprowadziła mnie do tego momentu, gdy uświadomiłam sobie bardzo konkretnie ogromną potrzebę dzielenia się. Pierdoła, która pokazała mi moje kobiece wnętrze.
Panowie, zrozumcie nas czasem. Nie chcemy Was zagadać, żeby zrobić Wam przykrość, trudność, czy żeby Was przytłoczyć. Nie mówimy dla rozrywki, ale z potrzeby serca. Chociaż momentami się to przeplata i jest ciężkie do zrozumienia (dla nas samych również).
Żeby nie było – nie każda „potrzeba mówienia” musi być zaspokojona. Możemy, a czasem powinnyśmy się powstrzymać. Nie usprawiedliwiam słowotoku zawsze i wszędzie – to byłaby zdecydowana nadinterpretacja moich słów.