Związek to indywidualna sprawa. Małżeństwo to indywidualna sprawa. I jego rozpad też. Mimo wszystko żyjemy w społeczeństwie, jedni obok drugich i oddziałujemy na siebie nawzajem – czy tego chcemy czy nie. Na tej podstawie stwierdzam, że Twój rozwód to mój problem. Też.
To nie jest wpis o rozwodzie
Nie chcę się rozpisywać na temat samych rozwodów. Nie będę nikogo oceniać. Z resztą nawet nie chodzi o rozwód jako taki, ale o rozpad związku, o kryzys tak mocny, że brakuje sił na naprawianie czegokolwiek. Nie będę pisać o tym, co dzieje się między dwojgiem ludzi, gdy ich relacja diametralnie się zmienia i kończy – drastycznie z dnia na dzień albo powoli i sukcesywnie przez lata. Nie będę o tym pisać, bo nie wiem, jak to jest. Nie mam takiego doświadczenia. Obym nigdy nie miała.
Doświadczyłam za to czyjegoś rozwodu. Bliskich osób i dalszych. Towarzyszyłam i słuchałam skrzywdzonych ludzi bezpośrednio albo słyszałam wiadomości niosące się po osiedlu o innych parach, które już parami nie są. Są to ludzie w różnym wieku, sytuacji, z różnym stażem i podejściem do życia. Widziałam związki słabe na pierwszy rzut oka i takie, które sprawiały pozory idealnej rodziny. Takie, które się rozeszły po wspólnym podjęciu takiej decyzji i wciąż potrafią ze sobą rozmawiać i te, w których jedna osoba rani drugą, przekraczając jakieś granice. Słyszałam o spokojnych rozwodach i rodzinnych tragediach, które wydawać by się mogło, dzieją się jedynie na szklanym ekranie.
Widzę co dzieje się wokół mnie. Nie jestem rozwódką, ale rozwodników poznaję coraz więcej. Żyjemy razem, widujemy się, rozmawiamy, każdy ze swoimi historiami i przeżyciami. I to jest strasznie trudne, kiedy spotyka się bezgraniczna wiara w małżeństwo ze złamaną obietnicą i dramatem.
Wierzę w nierozerwalność małżeństwa, która niesie spokój, poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. Wierzę w pracę nad związkiem. Wierzę w wierność i uczciwość. Wierzę w Miłość. Chcę w to wierzyć.
Te wszystkie rozwodowe historie zaburzają moje poczucie bezpieczeństwa i pewność we własnym małżeństwie. Bo to nie są tylko statystyki albo filmowe sceny, to nie są obcy ludzie, którzy żyją gdzieś daleko ode mnie. To są bliscy, rodzina, znajomi. To są ludzie, którzy mają konkretne imiona, ludzie, których znam. Ludzie skrzywdzeni i prawdziwi, w których życiu wydarzyło się coś, czego nikt nie był w stanie przewidzieć, coś, czego nikt się nie spodziewał.
Rozpadające się małżeństwa podważają moją pewność naszego związku
Chyba wszyscy rozstający się ludzie, kiedyś nie widzieli poza sobą świata. Kochali się, a teraz nie chcą mieć ze sobą nic wspólnego. I to mnie chyba najbardziej przeraża – przykład ludzi, którzy mieli dobre małżeństwo (przez pewien czas), a i tak się rozwodzą. To jest dla mnie podkreślenie faktu, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć, że nie wiemy, na ile się zmienimy za kilkadziesiąt lat i czy nam po prostu nie odwali. Bo wiecie, jak ktoś po kilkudziesięciu wspólnych dobrych latach, po odchowaniu dzieci, wyprawieniu im wesel i powitaniu na świecie wnuków zdradza małżonka, to, według mnie mu, odwala – tak po prostu i kolokwialnie to nazywając. No ale takie sytuacje się zdarzają niestety nie tylko w filmach. Widząc coś takiego obok, jak mogę mieć pewność, że i nam nie odwali? A bardzo chciałabym ją mieć.
Małżeństwo powinno dawać pewność
Jak się składa przysięgę to na całe życie. Nawet cywilny ślub, choć można się rozwieźć, jest brany z intencją i nadzieję, że się razem ludzie zestarzeją i umrą tacy pięknie pomarszczeni. I właśnie ta przysięga, że będziemy razem do końca choćby nie wiem co, powinna dawać pewność i poczucie bezpieczeństwa. Przysięgi nie powinno się łamać. Jednak ludzie ją niestety łamią, przez co inni, którzy są wierni (zarówno przysiędze jak i małżonkowi), dostają rykoszetem. I choć ich związek nie słabnie jako taki, to słabnie w nich przeświadczenie, że da się wytrwać w miłości do siebie do grobowej deski. Jest podburzone, zachwiane, a oni tracą stabilny grunt pod nogami.
Rozwody wokół ranią nas, którzy trwamy
Jak wspomniałam wcześniej – wierzę w dobre małżeństwo, które daje spokój i poczucie bezpieczeństwa (nawet w tych gorszych chwilach). Mimo to, kiedy czytałam piękne wpisy innych blogerów z okazji Tygodnia Małżeństwa i padały tam właśnie kategoryczne słowa, że ślub daje nam pewność tej drugiej osoby, to po raz pierwszy, zamiast przyklaskiwać im wewnętrznie, coś się we mnie burzyło. Wzdychałam sama do siebie, przypominając sobie te wszystkie pary, które kiedyś były siebie pewne, a teraz się sądzą latami albo omijają obojętnie na ulicy. I po kilku takich momentach zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, a raczej stało.
Moje silne przekonanie o tym, że małżeństwo jest dobre i może być szczęśliwe, że może być fajne, jeśli będziemy nad nim pracować, że prawdziwa miłość wszystko przetrzyma, zostało naruszone. Grunt, który sobie wypracowałam, który wypracowaliśmy z Piotrkiem, ma rysy. I nie, nie przestałam wierzyć w małżeństwo. Jedynie boleśnie przekonałam się, że wymaga ono bardzo dużo pracy, a i ona nie jest gwarantem szczęścia. Mój spokój i pewność siebie w małżeństwie jak i pewność mojego męża została zachwiana przez obserwacje innych małżeństw – młodszych, starszych, wierzących, niewierzących, bardzo różnych.
Mam problem z rozwodami, bo wpływają na moje postrzeganie świata
Każdy rozwód ze swoją historią to też mój osobisty problem. Każdy z nich nadwyręża w jakiś sposób moją wiarę w małżeństwo i wystawia ją na próbę. O! To jest chyba nawet trafniejsze stwierdzenie. Każdy rozpad związku, którego jestem świadkiem, kwestionuje moje przekonania co do małżeństwa. Za każdym razem pojawiają się kolejne pytania, na które na nowo muszę sama sobie odpowiedzieć. Są też zupełnie nowe zagadnienia, które kiedyś znałam jedynie z telenowel – a one się dzieją w moim życiu i mimo tego, że akcja dotyczy bezpośrednio kogoś innego, to wpływa na wszystkich obserwatorów i świadków.
Niektórzy stwierdzą, że „takie jest życie” i lepiej się o tym przekonać wcześniej niż później. Powiedzą, że byłam naiwna, a teraz przynajmniej zdałam sobie sprawę z tego, jak to wszystko działa. A ja myślę, że to jest po prostu krzywda, którą starsze pokolenie zadaje nam, młodym małżonkom, którzy wierzą w małżeństwo – pełne prawdziwej miłości, wierności i uczciwości aż po grób. I bardzo mi się to nie podoba.
Wydaje mi się, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę, że niszcząc swoje małżeństwo, podtruwa małżeństwa wokół. Nie jesteśmy odizolowanymi jednostkami. Skądś się bierze przekonanie u młodych ludzi, że „nie warto brać ślubu, bo przecież statystyki mówią same za siebie – nie warto ryzykować, bo i tak się nie uda”. Przykład idzie z góry.
Jak mamy tworzyć dobre małżeństwa skoro brakuje przykładów?
Nie to, że ich nie ma, ale trochę giną wśród innych par – tych zupełnie normalnych, które są razem, ale nie do końca inspirują resztę do tworzenia lepszych relacji i tych, które się rozpadają. Czasem z resztą wystarczy tylko jeden antyprzykład, którym staje się ktoś bardzo bliski – ta jedna para potrafi zakwestionować cały światopogląd bardziej niż kilkanaście historii zasłyszanych od znajomych o ich znajomych. Ta jedna para robi bliskim krzywdę, bo przez ich problem, oni zaczynają się zastanawiać, czy przypadkiem nie byli zbyt naiwni i jednak „życie wygląda inaczej”.
Tytuł wpisu może jest dość dosadny i bezpośredni, ale w pewnym sensie prawdziwy. Każdy rozwód, każda historia rozpadającego się małżeństwa jest krzywdząca dla tych, którzy w nie wierzą bezgranicznie. Twój rozwód to mój problem, bo ma odbicie w moim postrzeganiu małżeństwa.
Życzę nam wszystkim jak najwięcej przykładów dobrych małżeństw wokół!
Jak na Ciebie wpływają rozpadające się związki znajomych i rodziny?