Wymyślając nazwę i określając cały zamysł bloga, podsumowałam, że Mocem to fonetyczny zapis frazy „moc M.”, w której M oznacza miłość, małżeństwo, macierzyństwo i męstwo. Więcej przeczytacie we wpisie poświęconym nazwie. Byłam pewna, że po niespełna 4 latach będę mogła pisać o każdym w tych aspektów. Jednego totalnie nie przewidziałam…
Biorąc ślub, wiedzieliśmy, że chcemy mieć dzieci, więc logicznym dla mnie było ująć je w blogowych planach (a przynajmniej jakimś ogólnym zamyśle). Nie wzięłam pod uwagę tego, że możemy mieć problemy z powiększeniem rodziny. Jeśli tylko cień tej myśli przebiegał przez moją podświadomość, rozganiałam go czym prędzej. Przecież jesteśmy młodzi i zdrowi, znamy mój cykl – z niemal książkowymi objawami płodności. Nie bierzemy żadnych leków na stałe, nigdy nie stosowaliśmy antykoncepcji hormonalnej. Nie było niczego, co mogłoby zwiastować kłopoty, więc z lekkością wpisywałam radosne macierzyństwo w tematykę poruszaną z czasem na blogu.
Chciałam pokazywać małżeńskie radości – te we dwoje i te w gronie rodzinnym. Chciałam pisać o tym, jak pojawienie się dzieci wpływa na małżeńską relację. O nowych życiowych rolach mamy i taty, o radości i stresie oczekiwania. Bardzo chciałam być młodą mamą. Chciałam pokazywać, że z dziećmi wiele się da zrobić (albo że się nie da i jak bardzo się myliłam :)). Chciałam, żebyśmy byli jednym z tych małżeństw, które na maksa cieszą się rodzicielstwem, szczególnie tym wczesnym i wielokrotnym. Tak jak pisałam, że nie ma sensu czekać ze ślubem nie wiadomo jak długo, tak samo chciałam pisać o macierzyństwie. Miałam zamiar przemycać gdzieniegdzie piękne produkty dla niemowląt i dzieci – uwielbiam dziecięcy design! Chusty do noszenia, wzorzyste otulacze, ubranka, pościele i cudne, przemyślane zabawki.
Prawie cztery lata temu właśnie tak widziałam nas dzisiaj
Teraz jestem w takim dziwnym blogowym (i życiowym!) miejscu, którego miało nie być. Małżeństwo wciąż jest dla mnie fajne, śluby nadal mnie kręcą, ale brakuje „czegoś jeszcze”, czegoś, co byłoby dalej. Kiedyś teść zapytał mnie, po co nam dziecko. To nie było złe pytanie, takie rzucone gdzieś w żartach, w miłej atmosferze i bez żadnych podtekstów. Dawno temu, kiedy zupełnie nie wydawało mi się niewłaściwe. Pamiętam, że odpowiedziałam, że „do pełni szczęścia”. Wciąż tak uważam. Jesteśmy szczęśliwi, ale do takiej zupełnej pełni jeszcze kogoś brakuje.
Bardzo chciałabym móc pisać o macierzyństwie, ale go nie doświadczam. Zamiast niego jest niepłodność, która wywróciła nasze życie do góry nogami. A przynajmniej nasze wyobrażenia i plany.
Mogłabym wciąż tylko pokazywać pozytywy małżeństwa i ślubne ciekawostki, ale brakuje w tym kontynuacji, która miała być. Takiej zupełnie naturalnej. Życie napisało inny scenariusz i albo z niego skorzystam albo będę stać w miejscu w pewnym sensie. W odrętwieniu, oczekiwaniu i frustracji, kręcąc się trochę w kółko wokół podobnych tematów.
Bardzo długo zbierałam się na odwagę, żeby ruszyć dalej i na blogu w jakiś sposób ująć niepłodność. Ona generuje mnóstwo zupełnie nowych przemyśleń i pokazuje wiele rzeczy w kompletnie nowym świetle. Z jednej strony w takim, którego nigdy nie chciałam oglądać, z drugiej jednak to wszystko jest dla mnie bardzo odkrywcze. Poznaję siebie na nowo, w rzeczywistości, której się nie spodziewaliśmy, ale która jest. Gdyby jej nie było, nie poznalibyśmy siebie bardziej. Oboje.
Nowa kategoria wpisów – niepłodność
Nigdy nie chciałam, żeby pisanie bloga było dla mnie formą terapii. Wielu ludzi pisze po to, żeby poczuć się lepiej, żeby wyrzucić z siebie myśli i dać im upust. Mi pisanie pomaga usystematyzować niektóre przemyślenia, owszem. Jednak nie pomaga poradzić sobie z emocjami. Pewnie gdybym pisała dla siebie, do przysłowiowej szuflady, tak by było. Publikując w sieci, sprawa wygląda zupełnie inaczej.
Mogę pisać o emocjach i osobistych przeżyciach, ale dopiero po czasie. Emocje muszą swoje odleżakować, zamienić się w przemyślenia i ułożyć w logiczny ciąg. Na blogu nie pojawi się nic, co nie jest w jakimś stopniu już przepracowane (jakkolwiek wzniośle by to nie zabrzmiało). Wszystko, co tu zobaczycie, przeszło już przez wiele mechanizmów w mojej głowie, żeby mieć tę publikowaną formę.
Chcę poruszać tematy związane z niepłodnością, bo w takim ujęciu jakiego potrzebowałam jakiś czas temu, nie znalazłam ich w internecie. Mało się o tym pisze i wcale mnie to nie dziwi. To jest bardzo intymna sprawa. Dużo bardziej, niż kiedyś mi się wydawało. Wiele osób nie jest w stanie nie bieżąco opisywać tego, co przeżywa. Ja nie jestem. To byłoby zbyt osobiste. Ale po czasie, po odsączeniu tego, co nie nadaje się do internetu, po wyciśnięciu esencji i uformowaniu jej odpowiednio, mogę Wam to pokazać. I chcę. Bo wiem, że nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji. A dobrze jest wiedzieć, że nie jest się samemu.
Być może moje spojrzenie komuś pomoże
Nie będę pisać o tym dla siebie, bo tak naprawdę nie wiem, co z tego wyjdzie. Nie wiem, czy ktoś nie skomentuje trudnego dla mnie tekstu w taki sposób, że będę płakać przez pół godziny. Nie wiem, czy ktoś mnie nie wyśmieje albo nie stwierdzi, że jestem głupia i naiwna. W kontekście tego, co mi osobiście da pisanie o niepłodności, widzę niestety więcej zagrożeń niż korzyści. Mimo to mam poczucie, że to jest potrzebne. I że jest ważne. Chociaż tak bardzo nie chcę być „tą niepłodną”…
Wolałabym być uśmiechniętą, choć pewnie zmęczoną, mamą jakiś maluchów i żoną ich taty. Na szczęście wciąż jestem żoną, a to jest bardzo dużo i za to jestem wdzięczna.
Nie będę pisać tylko dla niepłodnych
Już po pierwszym bezpośrednim tekście na ten temat, pojawiły się komentarze, że otworzyłam komuś oczy. Właśnie dlatego warto o tym pisać. Niepłodność to jest trudny temat dla par, które jej doświadczają, ale i dla bliskich. Znajomi i rodzina bezdzietnych osób z jednej strony często nie wiedzą, jak się zachować, z drugiej czasem mogą się źle czuć przez to, jak się zachowujemy. Kiedy indziej bardzo chcą pomóc, ale robiąc to nieumiejętnie, tylko pogarszają sprawę. Dobrze byłoby się wzajemnie rozumieć, wtedy będzie łatwiej. Tak mi się wydaje.
Inaczej wyobrażałam sobie niepłodność. Na pewno nie ja jedyna.
Quo vadis, Mocem?
Blogi się zmieniają razem z życiem autorów i z nimi samymi. Spodziewałam się innych zmian w naszym życiu, ale jest jak jest i chcę to wykorzystać. Niech to będzie po coś.
A kiedyś przyjdzie taki dzień, że będziemy rodzicami i wtedy napiszę Wam, jak to jest po tak długich staraniach i oczekiwaniach. :)
Póki co mogę podzielić się czymś innym. Nie chcę dalej tracić tego czasu, także tutaj na blogu, na bierne oczekiwanie. Bo miałam wrażenie, że tematycznie się trochę zatrzymałam za długo w jednym miejscu. Bałam się ruszyć dalej i jednocześnie miałam nadzieję, że za chwilę wszystko się zmieni. Miałam nadzieję, że już za chwilę będę mogła z ciążowym brzuchem pisać o nadziei, która nie zawiodła. Póki co nie mogę, ale nie chcę już dłużej czekać, że może za moment się uda. Owszem, wtedy byłoby mi pewnie łatwiej ująć w słowa trudności, bo byłyby już za nami. Ale teraz są prawdziwsze (choć odleżakowane, jak wspomniałam wcześniej).
Pomóż mi, proszę
Oczywiście mam już krótką listę tematów, które chcę poruszyć. Będzie coś o lekarzach, zdrowiu, adopcji, leczeniu i nieleczeniu, a nawet mam pomysł na humorystyczny wpis w tym temacie (!). Chciałabym jednak prosić Cię o pomoc. Czy jest coś, co chcesz wiedzieć na temat przeżywania niepłodności? Czy jest coś, co Cię ciekawi, zastanawia, wkurza? A może myślisz sobie, że warto byłoby o czymś opowiedzieć płodnym osobom?
Nie jestem ekspertem, nie jestem lekarzem ani psychiatrą. Jestem kobietą, która od kilku lat z mężem nie może się doczekać na swoje dzieci. Może też jesteś taką kobietą? Nie odpowiadaj, nie musisz. :) Pomóż mi tylko, proszę, wybrać tematy, które były lub są Tobie potrzebne. O których chcesz poczytać albo chciałaś jakiś czas temu, a nie mogłaś tego znaleźć w sieci. Albo może jest coś, co chętnie podsunęłabyś swoim bliskim do przeczytania – tak po prostu, żeby wiedzieli?
<
p style=”text-align: justify;”>Będę wdzięczna za wszelkie wskazówki. Nie bój się pisać swoich propozycji. Jeśli coś okaże się zbyt osobiste albo nie będę się czuła na siłach, żeby to poruszać (merytorycznie lub psychicznie), najwyżej o tym nie napiszę na blogu. Z resztą mamy masę czasu – coś, co teraz będzie z jakiegoś względu „nie na czasie”, za kilka miesięcy, a może lat, być może jednak się pojawi. Kto wie, co jeszcze przyniesie nam życie?